W okresie okupacji Jan Wyrwicz, notariusz z Bochni, razem z żoną Jadwigą ukrywali w domu pięcioosobową rodzinę Neuhofów, właścicieli sklepu z obuwiem w Krakowie. Ponadto udzielili tymczasowego schronienia zbiegom z getta krakowskiego, wspierali żywnością i lekarstwami więzionych w obozie w Płaszowie, Skarżysku i w Auschwitz. W roku 1950 Jan Wyrwicz został ogłoszony „wrogiem ludu” i skazany na więzienie za odmienne przekonania polityczne.
„Ojciec […] był członkiem podziemnej organizacji AK”, wspominała po latach Barbara Perz, córka państwa Wyrwiczów. „Wśród licznych akcji pomagał też społeczności żydowskiej w ucieczce z Polski na Węgry oraz uwięzionym Żydom w obozie w Płaszowie. Dostarczał im żywność i pomagał się uwolnić. Niektórym bliżej poznanym wysyłał paczki do Oświęcimia. Gdzie i w jakich okolicznościach poznał rodziny Wajnrybów i Neuhofów nie wiem”.
„Neuhofowie i Wajnryb Henryk dnia 4 maja 1951 r. wnieśli do Pana Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej za pośrednictwem Min. Spraw. Zagr. prośbę o ułaskawienie mego męża, […] podnosząc, że tylko pomocy udzielonej im przez męża zawdzięczają życie”, pisała zwracając się o interwencję w sprawie męża do Centralnego Komitetu Żydów Polskich Jadwiga Wirwicz.
„[…] w odruchu serca przysłali nam uwierzytelnione i przetłumaczone na język polski oświadczenie jak to mój Ojciec pomagał ludziom w czasie wojny”, zapamiętała Barbara Perz. „[…] apelacja mamy i tak nie odniosła skutku, a Ojca skazano na 6 lat więzienia”.
Świadectwo
„Poczuwając się do świętego obowiązku i kierując się uczuciem głębokiej, niezapomnianej i dozgonnej wdzięczności względem obywatela Jana Wyrwicza”, zaczynał oświadczenie złożone w obecności notariusza w Tel Awiwie Szulim Neuhof. „[…] w okresie od końca 1942 do czasu wyzwolenia Polski […] Pan Wyrwicz […] w sposób iście bohaterski z narażeniem swojego i rodziny całej życia i bez żadnego wynagrodzenia lecz tylko z uwagi na swą ofiarność bardzo rzadko spotykaną i wyjątkową humanitarność niósł pełną pomoc mnie i rodzinie mojej”.
W domu Wyrwiczów w Bochni zamieszkali żona i córka Szulima – Lusia i Lilka, oraz jego rodzice Rózia i Dawid.
„Ponieważ nie udało się już przerzucić ich na Węgry”, wyjaśniała Barbara Perz, „[…] ojciec zabrał ich do siebie. Tylko ich córeczkę zostawił w Krakowie u siostry, gdzie chowała się razem z moimi kuzynkami”. Pani Perz była wówczas czteroletnią dziewczynką. „Rodzice powiedzieli mi, że teraz dziadkowie i wujostwo będą mieszkać z nami, bo ich dom spalono. Zamieszkali więc w jednym z pokojów i stali się częścią naszej rodziny. Babcia czytała mi Stary Testament, dziadek opowiadał różne historyjki a wujek Staszek i ciocia Lusia pomagali mamie w prowadzeniu gospodarstwa”.
„Nigdy nie wychodzili z obejścia na dwór, […] obejście miało wewnętrzne podwórko, gdzie mieścił się wychodek, szopka z kozą i królikami. Na tym podwórku wujek rąbał drwa lub naprawiał jakieś rzeczy. To on nauczył mnie czyścić buty tak, że lśniły jak lakierki. Ciocia Lusia nauczyła mnie pleść chałki z 4 części, piec macę. Była bardzo wesołą i śliczną osobą zawsze miała dla mnie czas. […] Często też „pomagałam” jej na podwórku kręcić żarna, a potem patrzyłam, jak leci mąka”.
„[…] w naszej chałupie często przebywali […], tak jak zmieniały się układy frontowe: partyzanci, oficerowie niemieccy, wojsko rosyjskie. […] Jak to znosili moi rodzicie, ile ich to nerwów kosztowało, nie mam pojęcia”.
W desperacji
„Mama pochodziła z Prus i chodziła do szkoły niemieckiej, […] pewnego razu Niemcy otoczyli nasz dom i naraz rozległo się łomotanie do drzwi frontowych i do drzwi od strony podwórka. O ucieczce nie było już mowy. W desperacji mama otworzyła frontowe drzwi i zobaczywszy niemieckiego oficera zapytała po niemiecku: o co chodzi. […] powiedział, że ma nakaz przeprowadzenia rewizji, bo ich magazyny zostały okradzione i ktoś wskazał, że tu znajdą swoje rzeczy. Na to mama, z tupetem, po niemiecku odpowiedziała otwierając szeroko drzwi: „Proszę szukajcie i tak nic nie znajdziecie, a ten co wskazał nasz dom chyba sam jest w to zamieszany”. Oficer zdumiony taką postawą zasalutował i odwołał swoich żołnierzy. Mama zasunęła rygiel i padła zemdlona, a ja myśląc, że umarła zaczęłam krzyczeć”.
„Pod koniec wojny zmarł dziadek. Pochowano go w letnim pokoju, altanie, gdzie nie było podłogi. Mnie powiedziano, że dziadek wyjechał do swojego brata. Babcia bardzo płakała i potem była zawsze smutna, ale ja myślałam, że tak tęskni za dziadkiem, który nie wraca. Pamiętam, że wujek Staszek i mój brat kopali głęboki dół w altanie. Na moje pytanie, po co to robią, odpowiedzieli, że będzie druga piwniczka na ziemniaki, bo ta w kuchni jest zbyt mała, a że naloty się powtarzają, to musi być miejsce, abyśmy wszyscy mieli, gdzie się schować. To wystarczyło i więcej już mnie ta sprawa nie interesowała. Babcia uszyła mi lalkę szmaciankę i miałam swoje zajęcia i zmartwienia”.
Freibergerowie, Wajnrybowie
„Również pomocy materialnej podczas okupacji zaznał od nas brat Lusi Neuhofowej urodzonej Freiberger, który pod nazwiskiem „Stanisław Łakomski” ukrywał się w okolicy Krakowa koło Wieliczki”, wspominała Jadwiga Wyrwicz w piśmie do CKŻP.
„[…] wybitną i ofiarną pomoc niósł Wyrwicz rodzinie Wiktora Freibergera […], a to w czasie gdy byli męczeni i torturowani w Oświęcimiu posyłając im paczki żywnościowe i medykamenty od końca 1942 aż do wyzwolenia”, wyliczał Szulim Neuhof.
„Oprócz tego udzieliliśmy pomocy materialnej Henrykowi Wajnrybowi i synowi jego Ksaweremu Wajnrybowi”, notowała Jadwiga Wyrwicz, co potwierdzał ocalały w świadectwie złożonym przed notariuszem w Tel Awiwie: „Od maja 1942 do końca 1943 przebywałem w obozie koncentracyjnym w Płaszowie a następnie przez 1944 do wyzwolenia w Skarżysku. Razem ze mną był syn mój 17-letni Ksawery. […] zgłosił się do nas Jan Wyrwicz i wystawiając życie swe na największe niebezpieczeństwo proponował wyratowanie mnie i syna mego z obozu i zaprowadzenie do siebie do domu. Wprawdzie propozycja jego była […] bezinteresowna i […] nadludzka w owym to czasie, ale widziałem w niej wielkie ryzyko, gdyż przez kilkom dniami rozstrzelano 10 osób za usiłowanie ucieczki. Jan Wyrwicz nie zrezygnował ze swojej misji, dostarczając nam paczki żywnościowe i medykamenty uratował nam życie”.
Inni
Według Szulima Neuhofa w czasie likwidacji getta krakowskiego Jan Wyrwicz wyprowadził z niego czternaście osób. „[…] zaprowadził ich do swego domu w Bochni, gdzie ich przez dłuższy czas żywił i chronił”. A w 1943 r. wydostał kolejne dziesięć osób i przeprowadził je przez zieloną granicę na Węgry.
Po wojnie
„Gdy wojna się skończyła rozstaliśmy się z rodziną Neuhofów. Rodzice utrzymywali z nimi kontakt listowny. […] napisali, że jadą do Palestyny, bo babcia chce być tam pochowana. Listy przychodziły najpierw z Hajfy, potem z Ramat Ghan, później z Tel Awiwu. Na święta Wielkanocne przysyłali nam skrzynkę pomarańczy co było w komunistycznych czasach ogromnym luksusem”.
W 1951 r. aresztowany Jan Wyrwicz miał 59 lat. „Na skutek nerwowego życia podczas okupacji, kiedy ciągle żyło się pod strachem, że hitlerowcy wykryją fakt przechowywania przez nas Żydów […] mąż mój jest słabego zdrowia, a warunki więzienne wyniszczają do szczętu jego organizm. Nadzwyczaj pracowity, obecnie mąż mój skazany jest na bezczynność, która podkopuje jego siły moralne. Widuję go raz na miesiąc przez 5 minut i za każdym razem ruina jego jest bardziej widoczna. Pod żadnym warunkiem nie przetrzyma on jeszcze pięciu lat w murach więziennych”.
W odpowiedzi na pismo Jadwigi Wyrwicz, CKŻP stwierdzał, że sprawa nie leży w ich kompetencji.
Apelacja do Prezydenta nie powiodła się.
„Mama nadal utrzymywał kontakty z Neuhofami, niestety zmarła w 1969 roku, ojciec zaś w 1962 r. i kontakt się urwał”.
Tytuł
Henryk Wajnryb: „Jan Wyrwicz zawsze znany był jako wyjątkowo szlachetny człowiek, wielki przyjaciel ludzi bez różnicy wyznania i rasy, dobry obywatel i szczery demokrata”.
1 stycznia 2019 r. Instytut Yad Vashem w Jerozolimi uhonorował Jana Wyrwicza tytułem Sprawiedliwego wśród Narodów Świata.