Mosze Klajnplaca spotkał jesienią 1942 r. przy stawie, w którym jego dziadek kiedyś hodował karpie. Przyprowadził do domu i powiedział: „Mamo, to syn pana Klajnplaca”.
Klajnplacowie mieli sklep w wiosce obok. Co stało się z nimi i jego liczną rodziną – syn nie wiedział. Miał 17 lat, Niemcy zabrali go z getta do fabryki amunicji w Skarżysku Kamiennej, uciekł i ukrywał się w lasach.
Matka zdecydowała, że zostanie u nich i będzie jej pomagać w gospodarce. „Ojca nie było – mówi pan Stanisław – poszedł na wojnę i nie wrócił. Zostaliśmy w trójkę: mama, ja i młodszy brat“.
Mosze wykopał sobie ziemiankę. Kopał ją w nocy, żeby nikt nie widział. Przy kuchni, gdzie był schowek na ziemniaki, zrobili wejście z podnoszonym wiekiem, na które zwalało się ziemniaki, oraz trzy wyjścia: w wychodku, w stodole i w chlewie przy ścianie.
Chrobotowie mieszkali pod lasem, na skraju wsi Włochy obok Pińczowa. Stały tam tylko trzy domy.
„Ale uważać trzeba było na tych od stryja, oni by nas utopili w łyżce wody, na Niemców – wylicza – i na gajowego, który tak Żydom zalazł za skórę, że go po wojnie powieszono do góry nogami“.
Mosze był u nich do 1945 roku. „I nagle przyszło – mówi pan Stanisław – kilku zbirów. Mosze chyba się tego spodziewał, bo wcześniej powiedział: ››Stasiek, idę w pole, bo mnie szukają, wrócę rano‹‹. Wyrwali drzwi, weszli do domu, ja tylko z bratem byłem, po mordzie od nich dostałem“.
Chrobotowie szybko potem przenieśli się do Wrocławia, a Mosze Klajnplac w 1949 r. popłynął statkiem żeglugi wrocławskiej do NRD, do Niemiec Zachodnich, potem do Włoch, a z Włoch do Izraela.