Przyszli we dwóch: Salomon Morel i jego brat Icchak. Tylko oni zdołali się uratować. Pozostałych członków rodziny rozstrzelał granatowy policjant. Przenosili się z miejsca na miejsce, aż wreszcie trafili do Józefa Tkaczyka. Znali się sprzed wojny. W Garbowie na Lubelszczyźnie mieszkało sześć rodzin żydowskich, wśród nich Morelowie. Kiedy w kwietniu 1942 roku było wiadomo, że cała ludność żydowska ma zostać deportowana do obozu zagłady, bracia uciekli.
– Prosili nas, żeby ich ukryć – wspominał pan Józef. – Mój ojciec, Walenty, wrócił z Majdanka i był bardzo chory. Postanowiłem w jakiś sposób im pomóc. Co się mogło zrobić, to się zrobiło. Józef zabrał ich do szopy i przygotował posłania. W zależności od tego, jaka była pogoda, Morelowie ukrywali się w stodole albo w oborze. Nie przebywali cały czas w ukryciu. Od czasu do czasu wychodzili, oczywiście głównie w nocy. Czasami matka podała im coś do jedzenia.
Pewnego razu pan Józef zwierzył się swojej siostrze Genowefie, że ukrywa Żydów. Była wdową, mąż zginął na Majdanku. Mieszkała z dwójką małych dzieci. Zdecydowała się pomóc. Bracia Morelowie niejednokrotnie wstępowali do niej, by coś zjeść lub się wykąpać.
Chodzili też do swoich przyjaciół i sąsiadów – rodziny Jędrzejków. Dostawali od nich ciepłą odzież i pożywienie. Podczas srogich zim Morelowie ukrywali się w stodole Zofii Jędrzejko, przyszłej żony pana Józefa. Wiosną 1943 roku przyłączyli się do oddziału partyzanckiego Gwardii Ludowej. Icchak zginął podczas starć z Niemcami. Salomon doczekał wkroczenia Armii Czerwonej. Po wojnie związał się z komunistycznym aparatem bezpieczeństwa. Był komendantem Obozu Zgoda w Świętochłowicach.