Zofia Witek mieszkała w trakcie okupacji w Lublinie przy ul. Królewskiej 15, skąd w kwietniu 1942 r. została przez Niemców przeniesiona na ul. Grodzką 14 m 4. Jej dobytek przewozili jeńcy. Jeden z nich, Żyd o nazwisku Fuchs, pochodził ze Lwowa. W trakcie krótkiej rozmowy z Zofią, która także miała lwowskie korzenie i wiele lat tam mieszkała, wyjawił jej, że w rodzinnym mieście wciąż przebywa jego żona i syn Marcel.
Dwa miesiące później Fuchs wrócił do mieszkania Zofii. Z wiadomości, jakie posiadał wynikało, że jego żona zginęła, a dzieckiem zaopiekowali się sąsiedzi. Poprosił Zofię, by pojechała do Lwowa i przywiozła dziecko. Kobieta początkowo odmówiła, ostatecznie jednak zmieniła zdanie i pojechała po nie. „Żal mi go było bardzo i po dłuższej chwili zgodziłam się […] narażając swoje życie na niebezpieczeństwa jakie mnie czekały w czasie podróży w przepełnionych pociągach, ciągłe kontrole i łapanki dokonane przez Niemców. […] poszłam pod wskazany adres. Odebrałam dziecko od sąsiadki i szybko musiałam opuszczać tych ludzi, by mnie nikt nie zauważył. Szłam ulicą w ciągłym strachu, czy mnie ktoś nie szpieguje. Przeżyłam wielki strach podczas łapanki, ledwie wyszłam z życiem swoim i dziecka ukrywając się w bramie, a następnie uciekając na ostatnie piętro” – wspominała.
Podróż, ze względu na częste kontrole Niemców, także nie należała do najlżejszych. Tym bardziej, że u chłopców relatywnie łatwo można było sprawdzić żydowskie pochodzenie. Mimo to, udało im się dotrzeć bezpiecznie do Lublina, a po czterech dniach u Zofii zjawił się ojciec Marcela. „Z rozpaczą powiedział, ze nie wie co ma zrobić, nie ma gdzie ulokować dziecka, pozostałam tylko ja. Błagał, już po raz któryś, bym przyjęła jego dziecko pod swój dach”. Pomimo obaw o bezpieczeństwo swoje i dziecka, Zofia Witek zgodziła się pozostawić Marcela u siebie. „W tym czasie przypomniało mi się moje sieroctwo, też jako małe dziecko nie miałam matki i ojca. Przyjęłam dziecko pod swój dach dając mu schronienie i utrzymanie i razem z nim dzieląc niebezpieczeństwa” – wspominała po wojnie.
Przez kolejne miesiące dostawała anonimy, że ukrywa dziecko żydowskie, ale mimo to nadal udzielała pomocy. W chwilach szczególnie dużego zagrożenia zabierała Marcela do krewnych lub znajomych mieszkających w innych miejscowościach. Ojciec dziecka odwiedził ich jeszcze trzy razy, później Zofia straciła z nim kontakt. Przy ostatnim spotkaniu dał jej adres do krewnej w USA na wypadek, gdyby nie przeżył wojny. Zofii i dziecku udało się przetrwać do końca okupacji.
Po wojnie Fuchs nie wrócił. Zofia Witek zwróciła się do Komitetu Żydowskiego w Lublinie. Niestety ze względu na stan zdrowia oraz złą sytuację materialną nie mogła już dłużej sprawować opieki nad dzieckiem. Po dwóch miesiącach Maria Zylber z Komitetu Żydowskiego zabrała Marcela. Dziecko zostało wysłane do Izraela. „Muszę przyznać, że z wielkim żalem go oddawałam, kochałam Marcelka jak swoje dziecko”, podkreślała Zofia. Ciotka Marcela z USA zgłosiła się po kolejnych dwóch miesiącach. W 1949 r. Zofia Witek dostała od niej wiadomość, z której wynikało, że odnalazła chłopca, ale niestety nie udało jej się sprowadzić dziecka z Izraela. Jeszcze w latach 50. Zofia utrzymywała kontakt z Marcelem.