– Ja się nie bałam, bo myślałam „…kto tu przyjdzie?”.
W 1942 r. rodzina Herszka Zylbersztajna została wysiedlona ze wsi Ostrów Nadrybski do getta w Łęcznej, a stamtąd do obozu w Trawnikach. Pewnego dnia przez obozowe druty Herszka i jego szwagra Izaaka Rozengartena dojrzał przypadkiem ich przedwojenny znajomy, Feliks Choma. – Mąż im powiedział: „Uciekajcie”. Były pogłoski, że mają ich wybić – opowiada Weronika Choma, żona Feliksa. Herszek i Icek posłuchali go i uciekli z obozu. Był rok 1943.
– Najpierwsze to byli w Łęcznej, ale tam nie było chętnego, żeby ich trzymać, chociaż mieli znajomości. To był może październik, wszyscy poszli kartofle kopać, a ja zostałam i wtedy usłyszałam jak mnie zawołał: „Pani Chomowa....”
Pani Weronika przekonała męża, by pozwolił Żydom ukrywać się na strychu w ich oborze. Feliks był wówczas sołtysem. Co prawda Niemcy nie odwiedzali go w domu, ale Chomowie obawiali się sąsiadów. – Ja się nie bałam, bo myślałam: „kto tu przyjdzie?”, ale mąż bał się bardzo – wspomina kobieta – Sąsiad zobaczył Herszka w jeziorze i powiedział o tym mężowi. Baliśmy się, czy nie rozniesie po wsi, bo on nie był takim dobrym sąsiadem.
– Herszek wiedział, że jego żona i dwóch synów zostało zamordowanych – kontynuuje pani Weronika – Zastanawiał się, czy ona widziała, jak te dzieci były zabijane… Płakał bardzo…
Po wojnie Herszek i Izaak założyli rodziny i wyjechali do Izraela. Do dziś utrzymują kontakt z Weroniką Chomą.