W okresie od maja 1943 do sierpnia 1944 r. Stanisław i Anna Górscy z córką Heleną, mieszkańcy domu przy ulicy Ostrobramskiej w Warszawie, udzielali pomocy Żydom – Stanisławowi i Jerzemu Rudnickim. Kuzyni uciekli z getta warszawskiego tuż przed końcem powstania. W kryjówce wskazanej przez Górskich pędzili bimber, dzięki któremu zdobywali środki na własne utrzymanie.
31 lipca 2019 r., córka Stanisława i Anny Górskich, Helena Troszczyńska, udzieliła wywiadu Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN. Poniżej prezentujemy wybrane fragmenty wywiadu na temat ukrywania Żydów przez rodzinę Górskich (pisownia oryginalna, uzupełnienia i śródtytuły od redakcji):
„Na Grochowie, na Ostrobramskiej 94, mieszkaliśmy od trzydziestego siódmego roku. Ojciec, robotnik, budował tam dom jednopiętrowy. Dwóch właścicieli było – Kmicińscy na parterze i Cholewiccy na pierwszym piętrze, a my jako trzecia rodzina
Rodzina Górskich z Grochowa. Życie podczas okupacji niemieckiej
Ojciec pracował u pani Cholewickiej jako pomoc w sklepie z urządzeniami kanalizacyjnymi – Kredytowa 18. Sprzedawali wanny, bojlery, krany. Ukierunkował się na hydraulika. A mama w domu była. A to weki robiła, a to pranie. Na Kawczej były gospodarstwa, krowy mieli, zdarzało się, że tam pomagała. Po mleko chodziliśmy, w bańce przynosiliśmy. Wstrętny chleb jedliśmy, z piekarni po piwnicach działających. Hodowaliśmy króliki. Na lekcje chodziłam po prywatnych domach. W wakacje do Milanówka, do cioci jeździliśmy.
Żydowscy sąsiedzi. Kuzyni Stanisław i Jerzy Rudniccy
Stasiek dwudziesty trzeci rocznik był, Jurek chyba z dziewiątego. To mieli dwadzieścia, trzydzieści lat? Przed trzydziestym dziewiątym mieszkali na Grochowskiej 95. Jerzy z żoną, z rodzicami. Był administratorem, elektrykiem. Ojciec ich miał chyba tartak na Garwolińskiej. Jurek mieszkał wyżej, Staśkowie niżej. Nieraz opowiadali jak spuszczali cukierki sobie na dół z balkonu.
Tuż przed utworzeniem getta warszawskiego wynieśli się do Rembertowa. Potem Stasiek był przywieziony do Warszawy, do getta do pracy, a tamci zostali.
Maj 1943. Udzielenie pomocy Żydom
Wtedy byliśmy na ogródku z ojcem. Wieczór. Jeden z nich poprosił o wodę, drugi odszedł, bał się. Ojciec powiedział: »Lusia, idź, przynieś«. Wzięłam garnek półlitrowy, dałam, napił się. »Tydzień się błąkam, uciekliśmy z getta żydowskiego«”, powiedział.
Odeszli, ale ojciec zaczął wołać. Chciał uprzedzić, żeby nie szli dalej, bo tam Heller, Niemiec. Strzelał albo wzywał żandarmerię i zabierali.
Ojciec zaproponował, że ma klucze od wypalonego domu naprzeciwko. Żeby się tam schowali, a jutro zostawią klucz pod wycieraczką i niech sobie idą. Rodzice zebrali od siebie i od właścicieli domu marmolady, trochę tłuszczu, chleba i im zanieśli. Następnego ranka do szkoły poszłam, ojciec do pracy. Jak wróciłam, mamusia mówi: »Idź, przynieś klucz«. Klucza nie było. Mama dała drugi, otworzyłam, zastałam dwóch dorosłych mężczyzn. »Jak tatuś, mamusia będą, niech przyjdą«. Wieczorem rodzice poszli.
Bimber i kartofle. Warunki życia w kryjówce
To był jednopiętrowy dom, wypalony, ale piwnice ostały się całe. Woda bieżąca nieodłączona i w podziemiach był prąd. Trzeba było wejść za pierwsze drzwi, w dół, schylić się i na brzuchu wślizgnąć do pomieszczenia pod schodami. Słomę, koce, radio mieli, trochę sucharów.
Na parterze ojciec pozabijał okna deskami. Później ogrodzili budynek. Gospodarze nasi przeżywali. Na przykład jak Niemiec karabinem tłukł, żeby deskę odbić.
Bimber robili, zacier. Po ogródku były wykopane rowy, posadzone kartofle, rosły bardzo ładne. I w tych bruzdach, do ogródka był wyprowadzany nadmiar wody. Rodzice to robili. Oni nie wychodzili. Sporadycznie przechodzili z kryjówki do nas.
W domu zdarzały się niesnaski, żeby zaniechać, żeby nas nie narażać. Mama nie zgadzała się, groziło śmiercią. A potem najwięcej robiła, tata do pracy jeździł. Musiała kupić mąkę, jak wyprodukują bimber przynieść do domu na drugą stronę ulicy, sprzedać, żeby uzyskać pieniądze. Dwóch domowników więcej było, na nią wszystko spadło.
Moja rola. Udział dzieci Górskich w ukrywaniu Żydów
Przyszło się ze szkoły, mama mówiła: masz tu siatkę, torbę, idziecie na mlecz, na koniczynę, trzeba przynieść, w klatkach króliki są. Zabijało się, pasztet był robiony, mięso uduszone. Jak zupa była ugotowana, w garnek trzeba było im zanieść. To była moja rola.
Nieraz mnie posyłali, jak ktoś przyszedł do mamy, że weźmie baniuszkę. Małe bańki szklane. Nalewali pięć litrów bimbru czy spirytusu, szłam. Raz spadłam ze schodków, potłukłam wszystko.
Młodszy brat, Gienek, miał przykrości od kolegów, że on jest synem ludzi, którzy przechowali Żydów. Mówili, że żydowski usługujący jest. Ja nie miałam, moje koleżanki nie wiedziały. Nikomu się nie zwierzyłam. Ach, ile razy miałam chęć powiedzieć, że tam u nas ktoś jest. Ale nie wolno było.
Losy ratujących i ratowanych po wojnie
W 1944 r. ojciec z łapanki na Grochowie został wywieziony do Pruszkowa. Oświęcim przeszedł Mauthausen, Gusen. Po wyzwoleniu ważył trzydzieści osiem kilo. Szkielet człowieka.Poza domem był dziewięć miesięcy.
Rudniccy wtedy w maju obiecywali, że się odwdzięczą. Stasiek miał mieć dom na Waszyngtona. Okazało się, że była tylko cząstka, którą jak był w wojsku, sprzedał. Mamusia dostała pieniądze, kupiła bransoletkę złotą. Jak wrócił ojciec i nie było z czego żyć, to sprzedali ją. Jurek w Rembertowie miał mieć plac, dostałam go w prezencie na imieniny.
A ojciec robił to bezinteresownie, powiedział, że się cieszy, ma satysfakcję, że przeżyliśmy.
Jerzy prowadził remonty domów. Był elektrykiem. Podjął administrację na Grochowskiej. Potem wyjechał i słuch po nim zaginął. Jak się okazało z opowieści, do Niemiec pojechał. A potem do Izraela.
Stasiek w 1944 r. wstąpił do wojska, poszedł z frontem. Jak wrócił, zakład stolarski na Grochowskiej założył z dwoma znajomymi, robili stoliki. Miał żonę Marysię, córkę Gabrysię. Byliśmy związani. Jedno drugiemu było świadkiem na ślubie cywilnym. Spotykaliśmy się u nas albo my u nich na Elbląskiej w przyjaźni. Mało było rozmowy o okupacji, Staszek się bardzo denerwował. Nie chciał wracać do tych wspomnień. Marysia opowiadała. Jej rodzina nie była przychylna, że wychodzi za Żyda. Tata nie umiał się pogodzić, ale później na stare lata go pokochał."
* * *
Relacja: Helena Troszczyńska z d. Górska (świadek historii);
Wywiad: Klara Jackl (badaczka), Piotr Boruszkowski (operator); Muzeum POLIN (2019);
Wybór i redakcja tekstu: Karolina Dzięciołowska (2020).
Cud na Ostrobramskiej. Wspomnienie Stanisława Rudnickiego
Ocalały z Zagłady Stanisław Rudnicki wspominał po wojnie:
„W lipcu 1942 r. cała moja rodzina (ojciec, matka i trzy siostry) została z getta w Rembertowie wywieziona do Treblinki i tam wymordowana.
1 maja 1943 r. […] cudem udało mi się uciec od ul. Okopowej […] na aryjską stronę. Szukałem tam schronienia u wielu polskich rodzin […]. Byłem już zupełnie załamany i wycieńczony, nie miałem żadnej nadziei i szansy na przeżycie. I nagle zdarzył się cud! Szedłem ul. Ostrobramską i miałem straszne pragnienie. Zauważyłem człowieka, który kopał ziemię w ogródku.
Podszedłem do niego i poprosiłem o wodę. Zaraz podał mi kubek pełen wody i tylko spytał, skąd przybywam. Odpowiedziałem […]. Podziękowałem za wodę i poszedłem […] dalej. Nie przeszedłem nawet 50 metrów – patrzę, a on biegnie za mną […] zaprowadził mnie do wypalonego domu, […] zrobił skrytkę pod schodami”.
2 listopada 1988 r. Instytut Yad Vashem w Jerozolimie uhonorował Stanisława i Annę Górskich oraz ich córkę Helenę tytułem Sprawiedliwych wśród Narodów Świata.