Ratująca
Zofia Świdnik-Wargula, z domu Weremczuk, urodziła się na wsi, gdzie od dziecka pomagała w gospodarstwie rolnym. Skończyła dwie klasy szkoły podstawowej. W 1945 roku wyszła za mąż i dalej zajmowała się gospodarstwem i dziećmi. Obecnie mieszka w Świdniku.
Pani Zofia opowiada jak w czasie II wojny światowej zanosiła jedzenie nieznanym Żydom kopiącym rowy na łąkach oraz o sytuacji Żydów w czasie wojny.
(Opowiada Pani Zofia Świdnik-Wargula):
Przed wojną
Wieś nazywała się Stężyca. Jak do studni się chodziło, to się najpierw do Żydów [sąsiadów - red.] leciało. Na rozmowę. Oni tak zawsze zapraszali.
Sytuacje zagrożenia w czasie wojny
Nie pamiętam, w którym to roku. Niemiec był już długo. Byłam wtedy dziewczynką. Drugą klasę skończyłam, dalej mama mnie nie puściła. Była szkoła ukraińska. Krzywdę nam robili. Mama się bała. Po co puści dziecko, żeby ktoś zamordował. Jak nie przygnałam w czas do domu, mama starszą siostrę wysyłała.
Jednego chłopka złapali w krzakach, u Ukraińców służył. Pięty mu nożem oberżnęli. Tak piszczał. Ja mówię: „Co wy tu robicie?”.. A oni: „Jak chcesz, to zaraz i tobie tak zrobimy”. Krowę zabrałam i poleciałam do gospodarza do trzeciej chałupy. I mówię: „Wujek wiesz co? Złapali go. Idź prędko, bo go zabiją”.
Pomoc Żydom
To było jeszcze w 1943 roku, może w 1942. Gdzieś w tych dwóch latach. Goniłam krowę na łąki bzickie [Bzite, miejscowość koło Krasnegostawu- red.], a tam Żydzi kopali.
Nosiłam Żydom jeść. Szkoda mi było tych Żydów. W kąpielówkach tylko kopali, boso i bez koszul. Bez niczego. W wodzie stali i kopali. Trzęśli się z zimna i z głodu. Nic nie mieli do jedzenia. Przynosiłam chleb, placek, mleko. Kartofle na łąkach kopałam, w fartuszek i niosłam. Oni ognisko palili.
Żydówki takie młode, piękne Żydowice. Nie ma u nas takich ludzi ładnych, jak Żydzi byli. Żydzi mężczyźni, starsze byli i młodzi. Rozmaite. Wszystko kopało. Kobiety nie. Kobiety stały. Ubrane jak trzeba. Jak zaniosłam im jedzenie, to zjedli. I patrz ty się, jak się człowiek nie bał? Przez Wieprz przechodziłam tam, gdzie płytko było. Teraz bym nie przeszła. Ale dziecko małe to pójdzie wszędzie.
Pognałam krowy i poszłam do ciotki. Ciotka dała placków. „Co ci jeszcze dać dziecko?”.. „Ciotko, daj mi mleka. Tam taka ładna Żydówka jest, aż mi szkoda. Daj mi placków ze cztery i daj mi mleka pół litra. I ja pójdę. Mam trochę, ale to mało będzie. Bo mi tego Żyda też szkoda. On taki młody. Ładny”.
A on, ten Żyd, kiedy ja już nie przypędzałam krowy, pytał: „Gdzie ta czarna szczupła?” „Mama ją nie chce puścić. Bo już teraz ją pilnuje”. A ja jakim cudem mogłam, to poszłam tam. A potem mama, jak kopała kartofle mówiła: „Nic nie ma kartofli. Kto wykopał mi kartofle?”. A to ja tak kopałam.
Żydówki też kartofli zjadły. Mleka dałam.
Byłam jeszcze ze dwa razy. Potem jak poszłam, to już ich nie było.
Oni byli może dwa tygodnie, a może i więcej. Zanim te rowy wykopali. To jest Bzite i Wincentów. Koło torów byli. Tam biedni ludzie mieszkali, były chyba trzy chałupy. I tam oni w starej stodole mieszkali. I stamtąd ich wywieźli. Ale gdzie powieźli, to pan Bóg święty wie. Może czeskie Żydy były? Bo po polsku nie rozumieli.
Jeden z tych, co kopali rowy powiedział: „Jeśli wrócę, zakopię złoto. W tym miejscu”. Pokazał gdzie. Zaznaczył mi. Zakopie złoto. W walizce to się nie zepsuje przez lata. „Jak będę żył, wrócę po nie. A jak ja nie będę żył, ty wykop”. Dobrze. Dziś nie mogę tam pójść, bo to nie moja łąka. Nie mam prawa.
Co się z nimi stało?
Żydów zagranicznych wywieźli. Nie wiem gdzie. Czy na Majdanek? A może gdzie żyją? Chciałabym zobaczyć. Nawet i tu, na Majdanku też wszystkich nie wybili. Jakaś część zawsze musi zostać i opowiedzieć swoje życie. Zawsze jest tak. Niech najgorzej cierpi, ale przeżyje, przyjdzie i powie, opisze wszystko. Taka prawda święta.
Może gdzie kto żyje? Może choć będzie w starszym wieku, już po osiemdziesiątce, ale czasami i dziewięćdziesiąt ma i pamięta wszystko. Wiele Żydów jest, którzy żyją. Mi się zdaje, że u nas trochę Żydów jest.
Motywy udzielania pomocy
Dzięki Bogu i oni się najedli, i jeszcze dla nas starczyło. Jak dasz, to będziesz miała, a jak nie dasz, to i sama nie będziesz miała. Tak mam do dziś. Ale pamiętam, jak mama mówiła: „Dziecko drogie, nie idź tam, nie goń”.
Człowiek sam widzi, że goły, zimno, że głodny jest, trzeba dać jeść. Samo serce mówi.
Znajomi Żydzi ze Stężycy
Żydówka Bronka
Chciałam, żeby do mnie Bronka przyszła, Żydówka. Chciałam, bo to sąsiedzi byli nasi. W naszej oborze krowę trzymali przez zimę. Jak wszystko sprzedaliśmy, budowaliśmy się, to nam Żyd krowę przyprowadził. „No, Pawłowa, weź krowę i dój. Niech dzieci mleko piją”. To byli dobrzy Żydzi.
A Bronka prosiła, żeby jej dowód zrobić polski. Mówiłam mamie: „Ona powiedziała, że ma tyle złota. Walizkę złota, że będą dzieci, wnuki i prawnuki mieli z czego żyć. Bo jej to Niemcy zabiorą”. I zabrali. Mi się zdaje, że ktoś jej dał dowód polski. Czy to ktoś z tamtej stodoły, co tam Żydzi mieszkali?
Czekałam na łąkach z krową. Już tam Żydów nie było. Czekałam na ciotkę. Ale już słonko zachodzi, tak się robi jak to w jesieni. Ponuro, mgła pada. Patrzę, idzie przez torfowiska moja Bronka, Żydówka. Mówię do niej: „Bronka, chodź do nas”. A ona: „Zosi, ja do was nie pójdę”. „Bronka, chodź do nas, my cię schowamy. Na górze”. „Zosi, ja do was nie pójdę, bo u was cały dzień ludzie przychodzą. Ja do was nie przyjdę. Mama mi kazała szybko do domu”.
I poszła, ale nie chciała powiedzieć, gdzie jest, u kogo. Najprawdopodobniej była na Zakręciu. U Jonka.
Chodziłam się bawić, a ona przez okno patrzyła na górze. Siedzieli na górze i pióra darli. Skarżyła się: „Zosia się bawi, a ja się z nią nie mogę bawić. Tylko muszę siedzieć na górce”.
Ktoś potem przyskarżył. Niemcy przyszli i okrążyli. Jedną Żydówkę zabrali. Reszta uciekła. I Bronka uciekła. Chłopak, który ją przetrzymał potem się z nią ożenił. Szybko umarł.
Egzekucja
U nas były 3 rodziny. Herszek był w wojsku polskim.
Niemcy złapali Szlomę. Szloma nie chciał gnoju trząść. „Mam się ukrywać i męczyć, to niech mnie Niemcy złapią”. Siadł na miedzy. Niemcy podeszli. „Jude?”. Przyprowadzili do nas na podwórek – tato był sołtysem. Mama mówi do Niemca, że da im mleka się napić, tym dwóm Żydom. Bo jeden to sąsiad, drugi też na wiosce naszej mieszkał. Ale „Nein”. I mama odeszła. Tylko tym Niemcom postawiła mleko. Ale to byli szlachetni Niemcy, bo jak mama powiedziała: „Napijcie się mleka”. Niemiec powiedział: „Nein. Tu czworo dzieci jest. Nein”.
Herszek gnój trząsł. I Niemcy go nie ruszyli.
I potem tych Żydów zabili Niemcy. Buty im [Żydzi] wyczyścili i zabili. I tych dwóch, co złapali na polu. Zabili ich koło mostu.
Po wojnie
Tu, gdzie mieszkaliśmy, w Stężycy, front poszedł. W 1944 już Ruski zabrał Ukraińców na Ukrainę. W 1945 wyszłam za mąż, a stężycaków Ukraińców w 1944 wywieźli za Bug. Ruskie powiedzieli, że w Polsce nie ma Ukrainy, tylko Polacy są. I wywieźli ich.
Jak na wsi byłam, wszystkich karmiłam, starszych ludzi i dzieci miałam ośmioro. I dałam radę. Mąż do pracy, a ja zawsze sama. Wyszłam za mąż za młodych lat i jakoś przeżyłam tyle lat. I niby jestem chora, ale to nic. Bo zawsze mi się przypomina, że nakarmiłam głodnych i to za to jest podzięka.
Relacja pochodzi ze zbiorów Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN” w Lublinie; została zarejestrowana w ramach projektu "Światła w ciemności - Sprawiedliwi wśród Narodów Świata".