W monografiach historii Kurowa i okolicy można znaleźć tylko kilka nazwisk ludzi, którzy w czasie II wojny światowej ratowali miejscowych Żydów. Nazwiska te pochodzą z jednego źródła – z tekstu o pomocy Żydom w powiecie puławskim, napisanego około 1960 roku przez Stefana Rodaka, podczas wojny komendanta obwodu BCh Puławy. We fragmencie o Kurowie Rodak oparł się na relacji swego zastępcy Józefa Stankiewicza, który urodził się i okupację spędził w Kurowie, a po wojnie mieszkał w Lublinie.
Ten fragment maszynopisu Rodaka cytowany jest za innymi autorami, podaję go więc z oryginału: „Według relacji Józefa Stankiewicza pseud. „Kula” […] ukrywało się w Kurowie kilkunastu Żydów. Nie ustalone zostały dotychczas wszystkie nazwiska, ponieważ nie była to pomoc bezinteresowna. Dużej pomocy udzielał Mieczysław Kutnik, którzy przechowywał Żydów-garbarzy, dostarczał im wyżywienie i organizował wszelką pomoc potrzebną do przetrwania. Jedna z Żydówek Małka Stern ukrywała się u niego do końca wojny. Obecnie mieszka w Izraelu i koresponduje ze swym wybawicielem. Adam Turczyk z Kurowa przechowywał u siebie rzeźnika Lejbusia (nazwisko nie ustalone). Antoni Wiejak wraz z synem bednarza Mazurkiewicza z Kłody przewozili Żydów w beczkach gdzieś za Wisłę. Wacław Mańko z Barłóg opiekował się i przechowywał Żydówkę Najmark, córkę kamasznika z Kurowa. Po wyzwoleniu wziął z nią ślub”. Wymieniony Lejbuś miał na nazwisko Wejnbuch i po wojnie został zabity w Wąwolnicy, Najmarkówna miała na imię Małka i zmarła w Kurowie, a bednarz Piotr Mazurkiewicz z Małej Kłody miał syna Mariana, „młodego Mazura”, to mógł być on.
W pamięci miejscowej, we wspomnieniach kurowskich Żydów i w archiwach znajduje się wiele więcej nazwisk ludzi, którzy ratowali życie żydowskich bliźnich, narażając życie własne. Niektórzy z nich otrzymali nawet, nadawany przez Instytut Yad Vashem w Jerozolimie zaszczytny tytuł „Sprawiedliwych wśród Narodów Świata” i mają tam swoje znaki pamięci. Wyjątkowa dzielność innych osób czeka na odkrycie, udokumentowanie i publiczne uznanie – w pierwszej kolejności przez instytucje i społeczeństwo miejscowe. Taka praca, ważna także dla tożsamości i wizerunku dzisiejszego Kurowa, nie została jeszcze rozpoczęta.
W opracowanej przez Yad Vashem Księdze Sprawiedliwych wśród Narodów Świata figurują trzy rodziny ze wsi koło Kurowa, ratowanie Żydów było zawsze wspólnym dziełem rodzin, a nie pojedynczych osób. W 1978 roku medale Sprawiedliwych otrzymali Andrzej i Katarzyna Zarzyccy, którzy w czasie wojny mieszkali w Wólce Nowodworskiej i przechowali żydowską rodzinę Kotlarzy, a po wojnie wyjechali „na Ukrainę”, w Hrubieszowskie. W 1993 roku medale te otrzymali Michał i Franciszka Sikorowie oraz Władysław i Irena Zuchniarzowie z Płonek, którzy wspólnie uratowali Lewiego i Ester Grossmanów z ich córką Chaną oraz Ritę (później Borg), siostrę Lewiego. Wszystkim im Państwo Izrael nadało ten tytuł z inicjatywy samych ocalonych. W 2014 roku, tym razem na wniosek autora tego artykułu, Yad Vashem nadał pośmiertnie tytuł Sprawiedliwych małżeństwu Kozaków, którzy w czasie wojny mieszkali na gajówce pod „dworskim” lasem, „na Podborzu”, a faktycznie obok wsi Barłogi; wkrótce w Warszawie odbędzie się uroczystość wręczenia medalu ich wnukom.
Gajowy Aleksander („Olek”) Kozak (ur. 1892 w Barłogach), jego żona Janina (ur. 1900) wraz z dziećmi Zbigniewem (ur. 1923) i Krystyną (ur. 1924) ukrywali wspomnianą już rodzinę Kotlarzy: Hersza, Chaję (z Rosensonów) oraz ich córki Goldele i Baszele, Goldzię i Baśkę.
Olek Kozak zdążył służyć w carskim wojsku, gdzieś daleko za Uralem. Po wojnie światowej, już „za Polski” w 1922 roku został dworskim gajowym. Miał na głowie niewielki kawałek lasu Dębina, oddzielony od lasu chłopskiego „linią”, biegnącą od Barłogów do łąk pod Wólką. Mimo doskonałej opinii odchodzącego z majątku administratora („człowiek bardzo uczciwy, pracowity i sprężysty, tak iż każdą kradzież wykrył i winnego odnalazł”), z jakiegoś powodu po paru latach służby Kozak opuścił tę posadę, przeniósł się na wieś Wolica, miał tam sklep, ale wrócił na gajówkę niedługo przed wojną. W czasie wojny las, tak jak cały majątek kurowski został przejęty przez Niemców, a po wojnie – upaństwowiony. Kozakowie uprawiali kawałek piaszczystego pola przy lesie, mieli krowę, Krystyna uczyła się szyć. Kozak miał dwóch braci w Barłogach, a Kozakowa dwie siostry w Warszawie.
Kotlarzowie przed wojną mieszkali przy starym rynku, „na górce”. Mieli duży sklep z „towarami bławatnymi” czyli tekstylny, a Hersz był człowiekiem energicznym i miał głowę do interesów, więc na tamte czasy byli zamożni. Znali i byli znani wielu ludziom z okolicy – klientom, a także chłopom, którzy jako wynajęci furmani wozili im towar na okoliczne jarmarki; na Kotlarzową ludzie mówili „Herszkowa”. Później ta sieć kontaktów pomogła im przetrwać. Należeli do znaczących, aktywnych społecznie i szanowanych rodzin w gminie żydowskiej i byli w dobrych stosunkach z wieloma osobami z drugiej, polskiej-chrześcijańskiej połowy Kurowa, w tym także z proboszczem Wincentym Szczepanikiem. Czytali polską literaturę. Z orientacji byli syjonistami.
We wrześniu 1939 roku, dokładnie 8-go, dla chrześcijan było to w święto Matki Boskiej Siewnej, a dla Żydów w szabasowy piątek, Kurów spłonął od niemieckich bomb. Kotlarzowie przenieśli się do niedalekiej Wąwolnicy, a po powrocie na miejscu spalonego domu postawili prowizoryczną chałupę. 8 kwietnia 1942 roku, po dwu i pół roku prześladowań i upokorzeń Niemcy wywieźli Żydów z Kurowa do obozu śmierci, do Sobiboru lub raczej do Bełżca. Kotlarzowie, wraz z grupą kilkudziesięciu Żydów pozostali na miejscu. Ci, którzy znali się z kurowskim Niemcem Oskarem Ulrykiem, wówczas okupacyjnym zarządcą i mieli coś na łapówkę, zostali do pracy w jego garbarni i wytwórni odzieży futrzanej dla wojska. Chaja Kotlarzowa została by gotować jeść dla tego obozu pracy. Z trzyletnią Baszkele i Herszem zdołali uciec z Kurowa, gdy w listopadzie tegoż roku niemieckie komando przyjechało wymordować tę resztkę Żydów.
Już wcześniej starszą, sześcioletnią Goldele (ur. 10 grudnia 1935) Kotlarzowie chcieli ratować przez oddanie do adopcji małżeństwu, które znalazł im ksiądz Szczepanik, ale nie mogli zdecydowali się jej ochrzcić. Ksiądz wyszukał im więc ludzi, którzy zgodzili się tylko przechować dziewczynkę, ale ci szybko się przelękli, że ktoś na wsi łatwo zauważy u nich żydowskie dziecko, gdyż nie mieli własnych i Goldele wróciła do domu. Dopiero trzecia próba się udała – dziewczynkę przyjęli Kozakowie z gajówki. Kurowski proboszcz przechowywał także Kotlarzowi jego złote ruble, Hersz podejmował je po trochu z plebanii jak z banku. Szczepanik był tu proboszczem od kilkunastu lat, znał swoją parafię i mógł udzielić też Herszowi rad, bez których trudno byłoby mu przeżyć.
Wkrótce na gajówkę do Kozaków trafili sami Kotlarzowie, dla swej młodszej córki Hersz znalazł opiekę u Zarzyckich na Wólce, po drugiej stronie lasu. Na gajówce zostali dobrze przyjęci, ale po paru dniach Kozak, obawiając się o życie własnej rodziny, kazał im znaleźć sobie inne schronienie. Miał się czego bać – na początku grudnia 1942 roku w niedalekiej Woli Przybysławskiej podczas leśnej obławy na Żydów Niemcy spalili dom i zabili gospodarzy, którzy ukrywali zbiegów. Goldele mogła jednak u Kozaków pozostać; jak wspomina Kotlarzowa, gajowy powiedział im, że będzie ją ratował „bez względu na to, jak będzie to trudne i czy będą mu płacić czy nie”.
Parę tygodni Kotlarzowie błąkali się po ludziach i okolicy; wówczas było tu dużo pojedynczych zagród rozrzuconych na pofolwarcznych polach, a były nawet „pustki”, opuszczone budynki gospodarcze. Za dnia ukrywali się przed Niemcami, a w nocy przed okolicznymi bandytami. Pierwsi uprawiali „polowania na Żydów” (Judenjagd), a drudzy na ich mityczne „złoto”; „każdy prawie Żyd miał złoto” – zapewnił mnie ktoś stąd z całą powagą. W końcu wyczerpani Kotlarzowie przyszli do Kozaków ponownie.
Gajówka była doskonałym miejscem na schronienie – była położona na uboczu, dojazd był trudny, ale dobrze widać było, czy drogą kto nie jedzie, zimą nikt nie miał tam po co zachodzić, na gajówce mieli złe psy. Przez dwie noce gajowy z synem wykopali dół pod podłogą, przykrywany deskami. W dzień Kotlarzowie siedzieli w tym schronie, a na noc wychodzili na wierzch, gotowali sobie jeść, Chaja pomagała też córce Kozaków w krawiectwie. W wyjątkowo mroźne dni przebywali w izbie, a gospodarze pilnowali, czy kto nie idzie. Kotlarzowie byli zorientowani w tym, co się wokół działo. Kozak powtarzał im, co przeczytał w podziemnych gazetkach – że „wszystkich Żydów zabierają do krematoriów”. Siedząc pod podłogą słyszeli, co się mówi w domu, w ten sposób dowiedzieli się, że z pociągu jadącego do Rosji wyskoczyli dwaj mężczyźni, powiedzieli Kozakowi, że wojna potrwa jeszcze długo, rok, dwa. Kotlarzowie byli tym załamani, ale odcięcie od świata, tzw. deprywacja informacyjna może być gorsza niż złe wieści, gdyż pogrąża psychicznie osoby żyjące w izolacji. Gdy nadeszła wiosna, na gajówce pojawiało się więcej ludzi, sadzili las, mogli coś zauważyć. Gajowy znów kazał Kotlarzom szukać sobie innej kryjówki, znaleźli ją u Zarzyckich – ale Goldele została.
Żydowskie dziecko wrosło w otoczenie, nauczyło się ukrywać, a w razie konieczności Kozakowie mówili, że to dziewczynka, która pasie im krowę, co było prawdą o tyle, że dnie spędzała w lesie z jej rówieśnikiem, ośmioletnim siostrzeńcem Kozakowej wywiezionym z Warszawy, „Jerzyk” pilnował w lesie i krowy i pastuszki. Goldele nazywano nowym, chrześcijańskim imieniem (Tereska?), było to praktyką przy ukrywaniu dzieci żydowskich. Latem 1943 roku Kozakowie przeżyli najście Niemców – wprawdzie „agent” znalazł na piecu „śpiącą” dziewczynkę i nie uwierzył do końca, że to pastuszka, ale nie pokazał jej Niemcom. Tym razem jednak rodzice musieli ją zabrać z gajówki – Kozakowie nie wytrzymywali już napięcia. Kotlarzowie zabrali ją do Zarzyckich, na Wólkę, byli więc tam wszyscy razem, cała rodzina.
Kozak dalej interesował się losem Kotlarzy i pomagał im, znalazł im kupca na ukryty u kogoś towar, dawał coś do jedzenia, czasem Hersz u niego nocował; Chaja nazywała go „naszym starym przyjacielem”. Gajowy pomógł im też radą na wagę życia – odwiódł od myśli, by pójść do getta w Końskowoli, wiedział, że to śmiertelna pułapka. Dziś taki krok wydaje się niemożliwym, ale mógł Kotlarzom przyjść do głowy. Jesienią 1942 roku w dystrykcie lubelskim, m.in. w Końskowoli Niemcy założyli „getta szczątkowe” (Restgetto) i zdarzało się, że tropieni Żydzi nie mieli już siły żyć jako zwierzyna łowna i sami się do nich zgłaszali. Tak, wedle relacji osób wówczas kilkunastoletnich, zrobiła Estera, która błąkała się na jednej z tutejszych wsi: „każdy zamykał drzwi, bo się bał”, „dawała chłopakom pieniądze, żeby ją pałkami zabili, chłopaki nie chcieli i w końcu przyszła do sołtysa i mówi, żeby ją odwieźli do Końskowoli, bo ona już nie wytrzymuje, bo była cała sparszała, przemarznięta i głodna”.
U Zarzyckich na Wólce Kotlarzowie doczekali wyzwolenia od Niemców i końca wojny; wśród żołnierzy Armii Czerwonej spotkali też ocalałych w Rosji Żydów. Wkrótce adoptowali córkę zamordowanej na Ukrainie siostry Chai i wyjechali z Kurowa, najpierw do Lublina, potem do Łodzi, skąd przez okupowane Niemcy udali się do Ameryki. Osiadli w Kalifornii, mieli tam krewnych, zajęli się z powodzeniem interesami; w 2013 roku ich firma świętowała 65-lecie. Helen (Chaja) zmarła w Los Angeles w 2012 roku, dożywszy 102 lat, Harry (Hersz) umarł wcześniej, żyją wszystkie trzy ich córki ocalone z Zagłady: Gloria (Kagasoff), Genie (Goldstein) i Betty (Wiener), która jest „sekretarzem” Harry Kotlar & Co.
Dzieci Kozaków wyjechały po wojnie w świat, gajówka w połowie lat 1950. została skasowana, a Kozakowie musieli przenieść się do Gór Olesińskich, gdzie wcześniej z reformy rolnej dostali kawałek dworskiego pola. Mogli rozebrać sobie tylko stodółkę, którą postawili przezornie na polu sąsiada, żeby kiedyś nadleśnictwo nie mogło kazać im jej zostawić. Kozak zmarł w 1964 roku, a Kozakowa poszła do córki w Białymstoku, gdzie zmarła w 1982 roku, oboje pochowani są w Kurowie, na grobie gajowego jest napis „leśniczy”, kazała go wyryć wdowa. W latach 1970 Kozakowa wstąpiła do ZBoWiD-u, ale w podaniu wśród swoich zasług z czasu wojny nie wymieniła ukrywania Żydów. Po gajówce pozostała kępa akacji, wybujałe badyle i jakieś dołki, zostały też jelenie rogi, znak topograficzny na przedwojennej mapie wojskowej, dowód, że kiedyś tu była gajówka.
Po wojnie Kotlarowie odszukali tylko Zarzyckich, ale ich świadectwo złożone w jerozolimskim Yad Vashem dla Zarzyckich zostało wykorzystane przy rozpatrywaniu wniosku o nadanie tytułu Sprawiedliwych także Kozakom.
„Jerzyka” Kanię, który pilnował w lesie Goldele ciotka zabrała po wojnie do Warszawy, jego matka zmarła w czasie wojny, ale ojciec wrócił z robót w Niemczech. Jurek z czasem skończył Wydział Elektryczny Politechniki Warszawskiej, a Jerzy w latach 1982-1991 był dyrektorem naczelnym komunikacji miejskiej w Warszawie, trzymał do chrztu wnuka Kozaków, nie żyje.
Ksiądz Wincenty Szczepanik założył w Kurowie „Caritas” i wspierał rodziny najbardziej poszkodowanych przez wojnę, opuścił miasteczko w 1948 roku, po 23 latach, objął parafię w Bychawie, dożył sędziwego wieku; zmarł w 1985 r. jako najstarszy kapłan diecezji lubelskiej. Dzięki świadectwu Helen Kotlar jest odnotowany w pracy o udziale polskich duchownych w ratowaniu Żydów.
Dzieci Kozaków już nie żyją, w różnych częściach kraju mieszka kilkoro ich wnuków. Dopiero teraz dowiedziały się, że w czasie wojny ich dziadkowie z gajówki przechowywali rodzinę Żydów. Jeden z wnuków przypomniał sobie, że matka i babka Kozakowa rozmawiały czasem o jakiejś „Żydóweczce”, a gdy kiedyś telewizja pokazywała film związany z zagładą Żydów, to jedna z kobiet spytała drugą „ciekawe, czy ta dziewczynka żyje”; musiało go to zastanowić, skoro zapamiętał. O tym, że Kozakowie z gajówki przechowywali Żydów nie wiedział też nikt z pytanych najstarszych mieszkańców okolicy („Olek?!”) – dobrze ich ukryli, a po wojnie ludzie, z różnych powodów, nie rozpowiadali, co robili i kogo ukrywali w wojnę.
Ukrywanie rodziny Kotlarzy na gajówce nie było jedyną zasługą Kozaka. W „dworskim” lesie schronili się też inni Żydzi, w tym około dziesięcioosobowa grupa mężczyzn, kobiet i dzieci z Kurowa i przesiedlonych tu z Warszawy, podobno ich kuzynów; przewodził im Abraham Oberklajd, na wsi pamiętany jako „Jabrum”. Mieli ziemiankę, jedzenie kupowali na wsi. Kozak pozwolił im ukrywać się w „swoim” lesie i robiąc poranny obchód, zaglądał czasem do nich, raz widział, jak „barszcz jeszcze dymił”. Z relacji bratanicy gajowego (ur. 1931): „Stryjek kiedyś przyszedł do nas i mówi tak wydeptali ścieżkę ci z Barłóg co jeść im nosili, że tam każdy trafi do nich”. Którejś nocy wszyscy ci Żydzi zostali zamordowani.
O motywach wyjątkowych i złożonych zachowań w sytuacjach krańcowych, a do takich należy ukrywanie Żydów, trudno się wypowiadać kategorycznie, zwłaszcza po siedemdziesięciu latach. Nie ma jednak wątpliwości, że graniczące z cudem przetrwanie całej czteroosobowej rodziny było nie tylko wynikiem jej determinacji i silnej woli życia oraz zasobów finansowych i „kapitału społecznego” czyli rozwiniętej sieci kontaktów w okolicy, ale przede wszystkim tego, że znalazł się ktoś, kto chciał i nie bał się tych Żydów przechować, a oni nie bali się mu zaufać, że w osobach Kozaków i Zarzyckich Kotlarzowie trafili na ludzi o ponadprzeciętnej wrażliwości i odwadze oraz rozwiniętym sumieniu. Ci Żydzi, którzy takich ludzi nie spotkali, zginęli, zwykle nawet nie wiadomo jak i gdzie.
Wedle wspomnień rodziny gajowy Kozak „lubił sobie popolitykować”, a w czasie wojny dostawał i przynosił bratu na wieś gazetki konspiracyjne. Jego żona była osobą o silnym charakterze i dużej odwadze – jej siostrzenica (ur. 1940) zapamiętała z rodzinnych opowieści, że ciotka Kozakowa obawiając się napadu, w nocy stała w oknie z siekierą; była też osobą serdeczną i religijną. Kotlarzowa zaliczała Kozaków do „dobrych Polaków” i wspominała ich jako „dobrych aniołów”, doceniała też ich ludzkie współczucie dla tragicznego losu wszystkich Żydów.
Kotlarzowie, wspomina Helen, dawali Kozakom pieniądze - za żywność i trzymanie. Nie były one jednak najważniejsze - ani nie decydowały o udzieleniu schronienia, ani nie były powodem do jego wymówienia. „Z Żydów” Kozakowie się nie wzbogacili i gdy musieli opuścić gajówkę, to na nowym miejscu nie mieli za co postawić sobie „drewniaka” i rodzina musiała im pomagać. Do takich ludzi jak Kozakowie odnosi się obronna opinia wybitnego historyka zagłady Żydów Christophera Browninga, że „Polacy, udzielający Żydom wsparcia, zwykle nie dostawali wynagrodzenia współmiernego do podejmowanego ryzyka”. W tej sprawie wypowiedziała się zresztą sama Helen, mówiąc po latach o ratowaniu Żydów, że „był to dobry uczynek, nawet gdy [ratujący] otrzymywali wynagrodzenie finansowe”. Takie stanowisko podzieliła też przyznająca tytuły Sprawiedliwych komisja Yad Vashem.
Chaja Kotlarz, już jako Helen Kotlar spisała po wojnie swoje wspomnienia dla kurowskiej Księgi pamięci (Yizkor), pod tytułem Żyliśmy w grobie ukazały się w jidisz w 1955 roku w Izraelu staraniem tamtejszego ziomkostwa kurowskiego. Na obwolucie ich książkowego, amerykańskiego wydania znajduje się stylizowany rysunek gajówki i rodziny Kotlarzy w kryjówce pod podłogą, w „grobie”. Gdyby nie ta książka, nikt i nigdy by się nie dowiedział, że w nieistniejącej już gajówce w kiedyś dworskim lesie zmarły dawno temu gajowy z rodziną ukrywał Żydów; ciekawe zresztą, ile jest jeszcze takich kryjówek w okolicy, o których nie wiemy, bo po nich nie pozostał żaden ślad, a o nich żadne świadectwo. Ponieważ książka Kotlar została napisana z żywej pamięci i niedługo po wojnie, jest autentycznym źródłem do historii zagłady i przetrwania Żydów na polskiej prowincji. Daje ona też w miarę pełny, a nie jednostronny obraz postaw i zachowań miejscowego społeczeństwa wobec ginących Żydów, a także i zróżnicowania reakcji na katastrofę wewnątrz samej społeczności żydowskiej.
W 1994 roku ocalona Helen Kotlar opowiedziała swoje doświadczenie Zagłady dla Fundacji Shoah, zapis video tej relacji jest dostępny elektronicznie w Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie (http://collections.ushmm.org/search/catalog/vha23) oraz w Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN. O Kurowie swej młodości Helen Kotlar mówi z nostalgią, o czasach wojny – z płaczem, a o stanie cmentarza żydowskiego – z goryczą. Po pięćdziesięciu latach nie wymieniła nazwiska Kozaka, ale nazwała go polskim słowem „gajowy”, widać była to ważna postać w pamięci jej rodziny.
Z tych dwóch źródeł wzięta jest większość podanych tu wiadomości, pozostałe pochodzą ze wspomnień innych ocalonych Żydów, z przeprowadzonych w ostatnich latach rozmów z rozrzuconymi po kraju krewnymi Aleksandra i Janiny Kozaków oraz z wywiadów z najstarszymi mieszkańcami okolic Kurowa.
Nie przy pierwszym czytaniu książki Żyliśmy w grobie rozpoznałem opisaną w tym artykule gajówkę i jej mieszkańców – lasów tu jest dużo, gajowych było kiedyś wielu, zaś nazwisko Kozak jest powszechne. Pomogła mi w tym własna pamięć, gdyż urodziłem się w Barłogach i zapamiętałem, że jako dziecko bywałem u krawcowej, „Krysi z gajówki”, a córka gajowego z książki Kotlarzowej krawcowała – to mogła być ta gajowianka, ta gajówka i ten gajowy! Potwierdzić to przypuszczenie było już łatwo.
I tak jednak większość miejsc i osób z tej książki pozostaje nie rozpoznana. Opisy okolic Kurowa dokonane z pamięci w Kalifornii są z konieczności niedokładne i mylące, rzadko występują w nich nazwy wsi, a nazwiska miejscowych chłopów, inaczej niż mieszkańców Kurowa albo były Kotlarzom nieznane albo zostały zapomniane. Żyje tu już niewielu ludzi, którzy o odległych czasach wojny mogą mówić z pamięci własnej lub choćby domowej, jedni pomarli, inni wyjechali. Zniknęły zagrody, w których ukrywali się Kotlarzowie, a zalesienia, kopalnie piachu i odcinająca wsie od Kurowa autostrada bezpowrotnie odmieniły tutejszy krajobraz tak dalece, że dzisiaj tamte wędrówki żydowskiej rodziny po wsiach i zagrodach, polach i lasach trudno sobie wyobrazić.
Osoby, które mają dodatkowe wiadomości o Kozakach i Kotlarzach, proszone są o kontakt z autorem:
Instytut Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego, ul. Karowa 18, 00-927 Warszawa; [email protected]
Artykuł został opublikowany „Zeszytach Kurowskich”, 2014 nr 25, s. 3-14.