Błażejczykowie z Żelechowa mieli przed wojną gospodarstwo rolne, a Stanisław dodatkowo pracował jako szewc. „12 lat ojciec u Żydów robił w warsztacie. I potem to byli znajome” – opowiada pani Genowefa.
W 1942 r., gdy likwidowano getta w dystrykcie warszawskim, do Stanisława Błażejczyka po ratunek przyszli Pola i Josek (Genowefa nie pamięta jego nazwiska), których znał z warsztatu.
Błażejczyk przygotował im kryjówkę pod podłogą spichrza: „[…] stodoła była drzewniana, z drzewa. I pod spichrzem, taki spichlerz od zboża był, tam była wysoka podłoga, tam pod tą podłogą mieli zrobione takie mieszkanko, takie posłanie, tam było wszystko. To w nocy se wychodziły, jak było bardzo zimno, to do domu w nocy przychodziły żeby, o, spać. I znowu się chowały”.
Josek wychodził z kryjówki jedynie pod osłoną nocy. Pola, która miała tzw. „dobry wygląd”, niekiedy wyprawiała się do Żelechowa. Genowefa Wiśnicka wspomina jedną z takich wypraw: „Wtedy rekolekcje były, tak do spowiedzi ludzie szli, tak przede święty. Ona mówi: >>Do Żelechowa jadę<<. >>Ale jak pojedziesz tak?<<. Ubrała ją mama tak jak dziewczynę ze wsi, […] książeczkę wzięła sobie taką od nabożeństwa. […] Mówi: >>Powiem, że idę do spowiedzia<<. >>Nie mów do spowiedzia, tylko powiedz, że do spowiedzi idziesz! Nie do spowiedzia, do spowiedzi!<<. […] Ona była taka blondyna, pamiętom jo, blondyna była, chyba nie podobno do Żydówki, tako ładna dziewczyno była nawet”.
Ukrywani obserwowali świat przez szpary w deskach. „Zawsze widziałam, patrzyłam na ciebie, jak się ubierałaś, jak to, jak tamto” – po latach ukrywania opowiadała Genowefie Wiśnickiej Pola.
Genowefa i Pola razem szyły i robiły zabawki na sprzedaż. Do zadań Genowefy należało dostarczanie żywności.
Kiedy ukrywający się Żydzi siedzieli w ziemnej kryjówce, nad ich głowami toczyło się zwykłe gospodarskie życie. „Kiedy tam nieraz była przecież i młocka, bo to jak na wsi. I młócili, i ludzi było, dużo ludzi” – opowiada Genowefa Wiśnicka.
O ukrywającej się parze dowiedzieli się inni uciekinierzy z gett. Którejś zimy, w tajemnicy przed gospodarzami, Pola i Josek przyjęli takie osoby do swojej kryjówki. Po latach Genowefa Wiśnicka wspomina słowa ojca, który odkrył tajemnicę: „>>Co to jest? Chleb zginął, to się na klepisku zawsze jęczmienia jest<<. I pyto ich się później – ale ony już poszły. A wtedy był taki śnieg, jakoś było nie było śniegu, a potem śnieg jak upadł, tak ślady zatarło, zatarło ślady. I mówi tak: >>Tak nie róbta<< – mówi – >>jakeśta… jak siedzita, to siedźta po cichu<< – mówi. I nieraz tam te nasze mówią, żeby im dać więcej albo herbaty albo zupy więcej. A nie powiedziały czego. A to do tych drugich! I potem jak odchodziły te drugie, jak już śnieg zginął, tak od razu poszły tamte drugie, gdzieś poszły, dokąd nie wiadomo, a te nasze to do końca były”.
Po wojnie Pola i Josek zamieszkali na krótki czas w Żelechowie, gdzie odwiedziły ich Janina i Genowefa Błażejczykowe. Po wyjeździe żydowskiej pary do Izraela, Błażejczykowie przez jakiś czas otrzymywali listy. Korespondencja ustała w latach 60-tych i została odnowiona w końcu lat 90-tych – już po śmierci Janiny i Stanisława Błażejczyków. Jej efektem było przyznanie pani Genowefie tytułu Sprawiedliwej.