Michalina i Wojciech Kędrowie mieszkali w Humniskach, podkarpackiej wsi położonej 60 kilometrów na południe od Rzeszowa. Byli rolnikami, Wojciech pracował też jako wiertacz w kopalni ropy. Mieli czworo dzieci: Helenę, Mariana, Józefę i Zofię.
Wojciech zmarł w lipcu 1939 roku z powodu gruźlicy, na którą zachorował po niedoleczonym zapaleniu płuc. Michalina związała się z innym mężczyzną.
Żydzi
W Humniskach mieszkała też żydowska rodzina Marków: Abraham, Sabina i ich dwie córki, Anka, zwana też Hańcią, i Minka. Markowie mieli sklep spożywczy, w którym Kędrowie byli stałymi klientami: „Braliśmy tam w sklepie na książeczkę, i miesięcznie, tatuś jak jeszcze był, to brał wypłatę i co miesiąc się płaciło, podsumowane w tym notesie były te sumy i płacił tym za rachunki”. Helena nie pamięta innych Żydów z wioski: wspomina jedynie Szmula, prawdopodobnie właściciela innego sklepu, oraz blacharza, który naprawiał garnki.
Marków opisuje jako dobrych, życzliwych ludzi. Byli pobożni, zachowywali koszer, przestrzegali zakazu pracy w szabas. Helena przychodziła do nich wtedy, żeby napalić pod kuchnią. Między sobą rozmawiali w jidysz, ale też dobrze mówili po polsku.
Helena znała córki Marków nie tylko ze sklepu. Z Minką, od której była tylko rok młodsza,chodziła do szkoły. Minka była tam jedyną Żydówką i Helena pamięta, że kiedy przychodził ksiądz na religię, ona wychodziła. Hańcia, starsza Markówna, pracowała w sklepie i miała adoratora, Pinkasa Rottenberga, który bryczką przyjeżdżał po zakupy.
Wojna
Po wybuchu wojny humniscy Żydzi jeszcze przez jakiś czas pozostali w swojej miejscowości. Potem Niemcy utworzyli getto w pobliskim Rymanowie i tam zwozili Żydów z okolicznych wsi, w tym także z Humnisk (zobacz:Maria Mikoś).
Markowie uciekli zanim zaczęła się deportacja i schronili się u znajomego, Józefa Dąbrowieckiego, który przechował ich przez około dwa miesiące. Jednak powtarzające się rewizje gestapo spowodowały, że Markowie musieli zmienić schronienie. Za pośrednictwem Józefa trafili do Michaliny Kędry.
Mina Zuckerman w relacji napisanej dla Yad Vashem podaje, że obie polskie rodziny nie wiedziały o sobie nawzajem, a Markowie przez pewien czas chowali się u obu, gdyż schron u Mikosiów był dla czterech osób za ciasny. Gdy kryjówka u Dąbrowieckich przestała być stała się zbyt niebezpieczna, cała rodzina schroniła się u Michaliny.
Pomoc
Według świadectwa Marii Mikoś, przeprowadzka do Kędrów była wcześniej ustalona z ojczymem Heleny. Sama Helena pamięta to tak, że Hańcia i Minka po prostu zjawiły się któregoś dnia w domu Kędrów z prośbą o pomoc (okoliczności pojawienia się Abrahama i Sabiny nie pamięta):
„Puka ktoś.»Kto to?«(...) »Proszę otworzyć, proszę wpuścić«. »Kto to?«. »Swój«. No to jak swój, to mama otworzyła. Patrzy: Hańcia i Minka (...) »Myśmy przyszli z prośbą« (…)»Bo wie pani, to rodzice prosili, żeby nas pani wzięła na mieszkanie«. »Jak to na mieszkanie, to gdzie wy jesteście?«. »My jesteśmy tak gdzie się da. Byliśmy w Sanoczku, ale musieliśmy stamtąd uciekać. I jesteśmy w Grabownicy«(...) »Mama mówi:ja się boję, bo przecież ja mam lokatora«”.
Faktycznie u Michaliny mieszkali już inni lokatorzy, ukraińska rodzina Walczyckich. Ich obecność znacznie zwiększała ryzyko związane z ukrywaniem Żydów, jednak Michalina zdecydowała się przyjąć Marków.
Na początku ulokowała ich w spiżarce, którą słomą zabezpieczyła przed chłodem. Zimą nosiła tam ciepłe jedzenie i wiadro z żarem, by ogrzać mieszkańców. W lecie cała czwórka przeniosła się na stryszek stajni. Oprócz urządzenia na strychu miejsca dla uciekinierów, mąż Michaliny zrobił tam dodatkową kryjówkę: odgrodził wąziutki kawałek strychu ścianką tak że powstało dodatkowe pomieszczenie. W czasie rewizji czy szczególnych zagrożeń Markowie mieli się tam chować
„Tam był taki pokój i w tym pokoju oni mieszkali. Tam jedno okno było, takie duże, normalne. I było łóżko, a ściana była kreskami zaszalowana cała, zabielona, była zalepiona ziemią, było łóżko i nad łóżkiem był kilim zawieszony (…). I oni tam siedzielii jakby kto pukał, oni do tego schowka”.
Choć ukrywający się nie mieli jakichś szczególnych zajęć i cały czas spędzali na ograniczonej przestrzeni, nie było między nimi żadnych kłótni ani sprzeczek. Także w ukryciu starali się nie naruszać obowiązującej religijnych Żydów zasady koszerności – nie jedli mięsa wieprzowego.
Markowie dawali na swoje utrzymanie po 100 złotych od osoby. Pieniądze ukryli u Kwiatkowskiego, właściciela młyna i tartaku z Humnisk, Polaka. Mina Zuckerman pisze o nim, że nie był przyjaźnie nastawiony wobec Żydów, ale Marka lubił. Powierzone mu pieniądze przetrzymał i wypłacał, o nic nie pytając.
Mimo to utrzymanie dziesięciu w warunkach wojennych było trudne. Helena wspomina: „Niemcy zabrali zboże, zabrali krowę. To nie było mięsa. Zabrali ziemniaki, jak się wykopało. To nie było co jeść. To mama brała worek i szła na wioski, zboże przenosiła na plecach”.
Michalina i Helena jeździły też na handel. Michalina docierała aż do Lwowa, Helena do Krakowa. Sprzedawały głównie żywność, wódkę. Czasem także swetry, które robiła siedząca w kryjówce Hańcia. Michalina przywoziła jej stare ubrania, a Hańcia pruła je i z uzyskanej włóczki robiła nowe.
Podczas jednej ze swoich wypraw do Krakowa, w obozie pracy w Bieżanowie, Helena widziała Oskara Schindlera. Do obozu dotarła, by przekazać list od Hańci jej narzeczonemu Pinkasowi. W Bieżanowie udało jej się też sprzedać kucharzowi obozu całą wiezioną przez siebie żywność.
Zagrożenia
Lokator Kędrów zaprzyjaźnił się z ukraińskimi policjantami z posterunku na granicy Humnisk i Grabownicy i często zapraszał ich do siebie, czyli do domu Kędrów. Michalina i Helena traktowały gości grzecznie i ci nieraz spędzali u nich czas służby, zwłaszcza w niepogodę.
Te wizyty były jednocześnie i zagrożeniem, i zabezpieczeniem – kto by podejrzewał obecność Żydów w domu, w którym tak często zjawiała się policja. Sąsiedzi plotkowali raczej o tym, że Ukraińcy przychodzą do Heleny. Dziewczyna martwiła się, że swoją reputacją przypłaca bezpieczeństwo lokatorów ze strychu.
Któregoś dnia niewiele brakowało do wpadki. Michalina świętowała imieniny, napiekła ciastek, spodziewała się wizyty siostry. Zamiast tego pojawiła się polska policja tzw. granatowa, z kartą pracy dla Heleny. Obstawili dom, żeby zapobiec ucieczce, światłami zaświecili w okna i kazali otwierać.
Słysząc zamieszanie w obejściu, Markowie rzucili się do schowka. Hałas, jaki przy tym powstał, zaalarmował policjantów i postanowili przeszukać obejście . Michalina zwlekała z doprowadzeniem ich do stajni jak długo się dało, winę za hałasy zrzucając na buszującego w stajni kota. Szczęśliwym zrządzeniem losu faktycznie pojawił się tam kocur, dodając słowom Michaliny wiarygodności.
Na strychu policjanci znaleźli puste legowisko. Gospodyni wyjaśniła, że służy ono jako nocleg zaprzyjaźnionej młodzieży: odwiedzając się nawzajem w domach młodzi często zostawali w gościnie na noc. Helena do dziś się dziwi, że leżące na słomie „żydowskie pacierze”, jak nazywała tałesy, nie zaalarmowały policjantów... Uspokojeni przeszukaniem, ugoszczeni ciasteczkami i wódką, policjanci przesiedzieli u Kędrów do rana i odeszli, pozwalając Helenie zostać w domu.
Po wojnie
Markowie, cała czwórka, przeżyli wojnę. Gdy tylko Niemcy zaczęli odwrót, wyszli z ukrycia. Do swego domu w Humniskach nie chcieli wrócić w obawie przed napadami. Oddali go kopalni z przeznaczeniem na świetlicę, a sami zamieszkali w Brzozowie, w budynku, który ówczesne władze przeznaczyły na mieszkanie dla Żydów, którzy przetrwali.
Po pewnym czasie poprosili Helenę, by pomogła im dostać się do Sanoka. Planowali już wtedy wyjazd za granicę, proponowali nawet, by Helena wyruszyła z nimi, ale ona nie chciała zostawić matki. Markowie pojechali do Budapesztu, a ostatecznie osiedli w Stanach Zjednoczonych. Hańcia wyszła za mąż za Pinkasa Rottenberga, narzeczonego sprzed wojny. Minka poślubiła Abrahama Zuckermana, Żyda z Krakowa.
Markowie i Zuckermanowie utrzymywali kontakt z Kędrami. Minka i Abraham przyjeżdżali do Humnisk, oglądali pozostałości po kryjówce, fotografowali, wspominali. Helena kilka razy odwiedzała ich w Stanach. W czasie jednego z jej pobytów Zuckermanowie zaprosili do siebie Oskara Schindlera i Helena miała okazję poznać osobiście człowieka, którego podczas wojny widziała w obozie w Bieżanowie.
Podczas innych odwiedzin Helena dowiedziała się, że na wniosek Zuckermanów przyznano jej tytuł Sprawiedliwej wśród Narodów Świata. Tytuł ten kilka lat wcześniej przyznano już jej matce, Michalinie. Gospodarze wybierali się na uroczystość do Izraela i chcieli zabrać ze sobą Helenę; jednak w tamtym czasie nie było to możliwe. Medal, za specjalnym pozwoleniem ZBoWiD-u, odebrał w Warszawie mąż Heleny.
Rodzinie Helena długo nie opowiadała szczegółów swojej wojennej historii. Cieszy się, że wtedy mogła pomóc: „Dobrze, że żyją. To zasługa jest przed Bogiem, bo to ludzie”. Dzielność obu kobiet w powojennej Polsce nie była powodem do wyróżnień. W ostatnich latach opowieść Sprawiedliwych została zarejestrowana przez krakowskie Muzeum Galicja.