Halina jeszcze przed wojną demonstracyjnie wchodziła do sklepów żydowskich – na złość tym, którzy namawiali do ich bojkotu. Z Wandą Gottlieb chodziły do żeńskiego gimnazjum Zofii Sierpińskiej, były przyjaciółkami z jednej klasy. Znalazły się po dwóch stronach muru oddzielającego getto od reszty Warszawy. By przynieść Wandzie żywność, leki i sacharynę, Halina przekupywała wartowników, czasem wkładała opaskę z gwiazdą Dawida. Raz, gdy wracała, nie chcieli jej przepuścić, została więc w getcie na noc. To wtedy widziała, jak Niemcy rozstrzeliwują starych ludzi. Innym razem cudem uniknęła łapanki.
Niedługo przed planowaną likwidacją getta kobiety postanowiły, że Wanda zamieszka z Haliną i jej mamą pod przybranym nazwiskiem. Wanda, od tej pory zwana Jadwigą, nie ukrywała się w żadnym schowku. We trzy chodziły na niedzielne spacery. Jadwiga kilka razy uciekała szmalcownikom.
Opowiada Halina Kaczorowska:
„Ona była tak pewna siebie, że jak przyszła tutaj, no nie miała z czego żyć, to roznosiła torty i na tortach miała 10 złotych”.
We trzy przetrwały powstanie warszawskie. Po nim Jadwiga zdecydowała się jechać na roboty do Niemiec. Przyjaciółce powiedziała:
„Hala, ja się prędzej tam ukryję niż tutaj”.
Wróciła po wojnie. Zamieszkała w Łodzi. Kobiety nadal się przyjaźnią.
„Ja mówię: »Jadzia, jak Ty się czujesz, mając te lata?« Ona mówi: »Ja nie myślę. Mam córkę, mam wnuczka Grzesia. Nie mam kiedy myśleć«”.