Przed wojną rodzina Kozaków mieszkała w Częstochowie. Matka – Bronisława Kozak z domu Landau, żona Dawida Kozaka –była współwłaścicielką i członkiem dyrekcjifabryki „ISZABE“ należącej do rodziny Landau.Ponadto zajmowała się domem i dwiema córeczkami o imionach Debora i Hadassa. „To była fabryka sztućców, wyrobów metalowych [...]. Oni sprowadzali stalnierdzewną z zagranicy, z Angliii Szwecji chyba, i produkowali noże, widelce, zastawy stołowe" – wspomina Andrzej Sitkowski.
W wyniku wojny przedsiębiorstwo przejęli Niemcy i przekształcili w wytwórnię amunicji. W 1941 roku rodzina trafiła do getta (także rodzice Dawida i krewni Bronisławy z Łodzi). Dawidowi Kozakowi udało się jesienią 1942 roku, dzięki pomocy volksdeutscha o nazwisku Paulik, który zarządzał ich byłą fabryką – zorganizować ucieczkę z getta żony wraz z dziewczynkami. Sam jednak został wywieziony do Oświęcimia, gdzie zginął. Bronisława z dziećmi przez kilka miesięcy ukrywała się u chłopów w miejscowości Józefów. Udało im się również zdobyć fałszywe dokumenty. Andrzej Sitkowski przytacza relację, którą usłyszał od starszej z dziewczynek: „to był jedyny raz, kiedy widziałam matkę po ucieczce z getta rozradowaną. Matka się rozradowała, bo dowiedziały się, że partyzanci napadli na ratusz w Częstochowie i spalili wszystkie dokumenty. (...)I wtedy matka wyrobiła, gdzieś kupiła fałszywe dokumenty na nazwisko Kruszewska Stanisława". Dziewczynki stały się więc Marysią (Debora i Wisią-Jadwigą (Hadassa) Kruszewskimi. Później przyjechały do Warszawy, gdzie przebywała ich ciotka Cesia(Cecylia) Kozak. Andrzej Sitkowski dowiedział się później, „że ciotka była (...) pianistką i z tego tytułu miała liczne towarzyskie i inne kontakty”. „I to ciotka umieściła dziewczynki w klasztorze, zaś ich matkę –jako gospodynię domową w rodziniePujkiewiczów, gdzie pani domu była dentystką, a mąż inżynierem"- dodaje Pan Andrzej.Jurek Pujkiewicz był zaangażowany w ruch oporu. Walczył i zginął w Powstaniu Warszawskim.
Marysia przez około rok, a Wisia przez około sześć miesięcy ukrywały się w dwóch podwarszawskich klasztorach (m. in. w Laskach). Niestety w pewnym momencie siostry zakonne doszły do wniosku, że Wisia jest Żydówką. Jednocześnie nie mogły uwierzyć, że Marysia także ma żydowskie korzenie, więc uznały, że dziewczynki nie są siostrami i że Marysia jest oszukiwana przez rodzinę, o czym próbowały ją przekonać. Ostatecznie, „jak ciotka się dowiedziała, co tam wśród tych sióstr krąży, to zabrała, znaczy poczyniła kroki, żeby tą małą zabrać, a zostawić Marysię, a zabrać tą małą... I wtedy dopiero nasza rodzina się pojawia na horyzoncie" – opowiada Andrzej Sitkowski.
SITKOWSCY
Helena Sitkowska z domu Domańska była wdową, z wykształcenia nauczycielką. W czasie wojny nie pracowała, zajmowała się domem i wychowaniem dwójki dzieci – piętnastoletniego Andrzeja i o pięć lat młodszej Magdy. Przed wojną dość dobrze im się powodziło – mąż Antoni był wyższym oficerem policji, z wysokim uposażeniem.Stać ich było na przeprowadzkę ze służbowego mieszkania przy ul. Ciepłej w Warszawie, najpierw do wynajętego domu w Boernerowie, a później do wybudowanego przez ojca rodziny wygodnego, sześciopokojowego domu w dzielnicy Bielany (przy ul. Babickiej 5, obecnie – ul. Cegłowska 15). Niestety, niedługopotemAntoni zmarł i Helena została sama z dziećmi. Ich sytuację znacznie pogorszył wybuch wojny. Doskwierały im nie tylko braki w zaopatrzeniu, ale też dysponowali skromniejszymi środkami – przedwojenna policyjna emerytura została niekorzystnie przeliczona na tzw. okupacyjne złotówki. Andrzej Sitkowski wspomina: „matka żyła przez długi czas z wyprzedawania różnych rzeczy, a potem także przez pewien czas z wynajmowania pokojów, ale z tego wynajmowania rezygnowała".
Aby przeżyć, Sitkowscy imali się różnych zajęć. Nastoletni Andrzej (razem z dziadkiem) kupował ocet w wytwórni na Starym Mieście i odsprzedawał go sklepom na Bielanach. Czasami handlował też papierosami. Po śmierci dziadków wynajmowali też pokoje. Pan Andrzej dodaje: „chyba przez dwa lata mieszkali różni ludzie u nas. Miałem też funkcję palenia w piecach, byłyto piece kaflowe opalane węglem, chodziiłem więc rano po tych pokojach i w każdym piecu rozpalałem ogień“.
Andrzej w czasie wojny uczył się na tajnych kompletach i chodził do tzw. przymusowej szkoły zawodowej na Bielanach. „To była szkoła Ojców Marianów – przemianowana na taką szkołę i tam się uczyłem zawodu brukarza i murarza, a na tajnych kompletach wszystkiego innego, łącznie z językiem niemieckim, który – o dziwo – był w czasie okupacji zakazany w szkołach zawodowych" – wspomina Andrzej Sitkowski.
Przed wojną Sitkowscy nie mieli bliskich znajomych wśród Żydów, chociaż Pan Andrzej pamięta żydowskich sąsiadów z Warszawy: „ja pochodzę z pogranicza polsko-żydowskiego dlatego, że urodziłemsię w domu (...), gdzie mieszkali moi rodzice. Było [to] mieszkanie służbowe ojca przy koszarach policji na ul. Ciepłej. (...) A po drugiej stronie tejże ulicy był już świat żydowski. (...) To były domki i sklepiki żydowskie i to była dzielnica żydowska. Rodzice mieli oczywiście służącą, która tam pewnie chodziła na zakupy, ale to był jedyny kontakt".
PAN MARSZAŁEK, PANI BRONIA, WISIA I MARYSIA
O pomoc w ukrywaniu Wisi poprosił Helenę Sitkowską dobry znajomy i sąsiad, niewidomy masażysta – pan Marszałek –który specjalizował się w masażach rąk pianistów. „Do niego zwróciła się ciotka Cecylia zarekomendowana uprzednio przez panią Kopecką, nauczycielkę ciotki gry na pianinie.“ - dodaje Sitkowski. Po naradzie z synem, Helena Sitkowska zdecydowała się przyjąć sześcioletnią dziewczynkę, która zamieszkała w wolnym pokoju (w tym czasie nie było już dodatkowych lokatorów). Andrzej Sitkowski zapamiętał: „Wisia przyszła do nas, od początku ja ją bardzo polubiłem. Wszyscy przyjęliśmy ją do rodziny. To było takie piękne, nieśmiałe, wystraszone dziecko, trudno było oczekiwać czego innego, ale wydaje mi się, że po pewnym czasie zaczęła się dobrze czuć u nas". Spełniając prośbę Bronisławy, Andrzej uczył Wisię czytać i pisać.
Wkrótce potem okazało się, że również dziewięcioletnia Marysia nie jest już bezpieczna. Pujkiewiczowie uprzedzili matkę o zbliżającym się powstaniu i Bronisława wysłała Cecylię, aby zabrała dziewczynkę z klasztoru, tak aby siostry mogły być razem gdy wybuchną jakieś walki.Pan Marszałek ponownie poprosił o pomoc Helenę Sitkowską. „Zgodziliśmy się – jak już jest jedna, to właściwie nie ma różnicy, czy się ukrywa jednego Żyda czy pięciu, to jest ta sama kara" – opowiada z uśmiechem Andrzej Sitkowski.
Marysia na początku bardzo tęskniła za klasztorem i pewnego razu postanowiła tam wrócić. Na szczęście poszła tylko do pana Marszałka, który odprowadził ją z powrotem do Sitkowskich.
Tuż przed Powstaniem Warszawskim do dziewczynek dołączyła ich matka – pani Bronisława. „Dentystka powiedziała ciotce ich, że zaczyna się kręcić szmalcownik jakiś, że jestzbyt niebezpiecznie, żeby ta matka dalej u nich przebywała. (...) I już ten sam dobry duch – pan Marszałek, wylądowała Pani Bronia u niego, a od niego u nas." – wspomina pan Andrzej. Wcześniej Sitkowscy ustalili, że gdyby ktoś pytał, to będą mówili, że pokój dla dziewczynek wynajęła ich matka, która jest na robotach przymusowych w Rzeszy i być może przyjedzie w odwiedziny: „– Dziewczynki, a matka gdzie? – Na robotach – mówiliśmy –
Sitkowscy ukrywali Wisię przez około pół roku, a Marysię i matkę dziewczynek – nieco krócej. W tej chwili trudno to precyzyjnie ustalić. Andrzej Sitkowski podejrzewa, że „Wisia gdzieś chyba w końcu 1943 roku przybyła albo na początku 1944, a Marysia na jakieś 2-3 miesiące przed Powstaniem. A ona twierdzi, że może na 2-3 tygodnie, ale teraz już nie ma nikogo, kto by nas rozsądził". Marion (Marysia) jest całkowicie przekonana,że do domu na Bielanach trafiła w samym środku lata, w lipcu.
POWSTANIE WARSZAWSKIEI NIEMIECKI OFICER
W kontekście dramatycznych losów wojennych, będących udziałem zarówno Żydów, jak i Polaków, można powiedzieć, że w domu na Babickiej toczyło się w miarę normalne i spokojne życie. Marysia i Wisia w relacji dla Żydowskiego Instytutu Historycznego piszą, że „mimo niewielkich dostaw żywności w domu czuło się atmosferę przedwojennego komfortu". Pani Bronia i dziewczynki nie mieszkały w kryjówce, tylko na równych prawach z pozostałymi domownikami, w osobnym pokoju. Główna różnica polegała na tym, że nikt ich nie odwiedzał. Dziewczynki nie chodziły do szkoły ani nie wychodziły na zewnątrz, chociaż bawiły się w przydomowym ogrodzie, gdzie zobaczył je, już po wybuchu powstania, pewien niemiecki oficer. Pewnego razu złożył w tym domu niezapowiedzianą wizytę, którą wystraszone kobiety musiały zaakceptować. Ale Niemiec zachowywał się poprawnie. Narzekał na wojnę i wspominał swoją rodzinę. Potem odwiedzał je kilkakrotnie. O tym Niemcu wspominały Andrzejowi jego matka i pani Bronia, natomiast Wisia zapamiętała go jako oficera ukraińskiego.
Andrzej, który od 1943 roku był w Szarych Szeregach, brał udział wpowstaniu. Walczył na Żoliborzu. Jego matka wysłała córkę Magdę na wieś do krewnych w Pilznie na południu Polskijeszcze przed powstaniem. W czasie powstania,w domu były tylko Helena i Bronisława z dziewczynkami. Bielany były względnie spokojne. Cały czas były pod kontrolą niemiecką.Jednakże w połowie września ten sam niemiecki oficer ostrzegł Sitkowską, że ich dom wraz z całymi Bielanami zostanie spalony. Tylko kilka domów będzie oszczędzonych, a w tym dom jej sąsiadów – państwa Dzierżyńskich.Pan Andrzej przywołuje wspomnienia swojej matki: „rzeczywiście któregoś dnia przyszła ekipa żołdaków jakichś w czasie, kiedy te kobiety jeszczetam mieszkały, i zaczęli palić. Żeby sobie ułatwić zadanie, bo dom był murowany, solidny, z biblioteki ojca wyrzucili książki na podłogę, podlali z kanistra jakimś paliwem, podpalili i to siędobrze paliło. Wtedy kobiety chciały iść do tych Dzierżyńskich, ale kazali im stać na ulicy i patrzeć".Marysia pamięta, że do oglądania pożaru zmuszała je grupa dziwnych, odrażających i karłowatych żołdaków (najprawdopodobniej byli to Kałmucy z walczącej po stronie niemieckiej armii Własowa).
Przez tydzień czy dwa Helena Sitkowska i Bronisława Kozak z córkami mieszkały u sąsiadów, którzy je chętnie przyjęli, bo sami byli wysiedleńcami z poznańskiego. Ale znowu pojawił się znajomy Niemiec i uprzedził je, że teraz będą wszystkich wywozić, wysiedlać. Powiedział, że już więcej nic nie można zrobić. Pan Andrzej wspomina: „rzeczywiście – przyszli tam któregoś dnia i wszystkich, gdzie jeszcze ktoś był, spędzili na ulice i prowadzili gdzieś. Nie wolno było nic zabrać, tylko jakieś zawiniątko podręczne i w nocy gdzieś ich prowadzili, nie mówili dokąd. Prowadzili ich przez jakiś las, to nie wyglądało dobrze i wtedy kobiety, które miały ze sobą jakieś resztki kosztowności przekupiły takiego wartownika, żandarma jakiegoś i on im pozwolił uciec do lasu". Prawdopodobnie prowadzono wysiedleńców do obozu przejściowego w Pruszkowie.
Pan Andrzej dodaje: „i potem się w tych lasach błąkały, gdzieś tam, jacyś chłopi... Jeden ich wyrzucił, drugi przyjął i w końcu przed samym wyzwoleniem się rozstały,matka do Radomska poszła, a one gdzieś indziej znalazły schronienie".
Marysia i Wisia w relacji udzielonej Żydowskiemu Instytutowi Historycznemu piszą, że po ucieczce z konwoju spędziły noc w stodole, a następnego dnia udały się pociągiem do Kielc. Tam Sitkowska zatrzymała się u krewnych i pomogła znaleźć im schronienie w tym samym mieście. Potem przez pośredników dostarczała im ubrania i pieniądze. W Kielcach wszystkie doczekały wyzwolenia w styczniu 1945 roku.
Po kapitulacji powstania,Andrzej dostał się do niewoli. Wraz z całą załogą Żoliborza trafił do Niemiec.Na początku do sowieckiego obozu dla jeńców wojennych, a następnie przeniesiono go wraz z innymi powstańcami do obozu alianckiego Stalag XIA Altengrabow. Wspomina: „w tej samej miejscowości były dwa obozy. Był obóz aliancki, ulokowany w przyzwoitych barakachpo koszarach niemieckich. (...) Warunki, jak na jeńców wojennych, można powiedzieć – przyzwoite. (...) Obok tego było ogromne pole ogrodzone drutem kolczastym i wieżyczkami strażniczymi. To był obóz sowiecki pod gołymi niebem. (...) Zero wyposażenia, nic nie było. W dzieńmyśmy spalina gołej ziemi, bo to był jeszcze październik, przecież noce były zimne, a więc w nocy chodziliśmy, żeby nie zmarznąć. I tam nas czekała, tak jak tych Sowietów, śmierć głodowa". Pan Andrzej nie wie do dziś, kto we władzach niemieckich zdecydował umieścić ich w tym obozie sowieckim, ani kto ich stamtąd wyciągnął.
Ze stalagupowstańcówwywieziono wkrótce do pracy w niemieckich firmach. Pan Andrzej znalazł się w cukrowni w Gatersleben (Saksonia-Anhalt)na Arbeitskommando 274/1.Zakwaterowanie w byłym więzieniu, warunki pracy i wyżywienia, były katorżnicze. Miałjednak wiele szczęścia, ponieważ jeden ze strażników był mu życzliwy. Również majster w cukrowni, Friedrich Wagner, który mu pomógł w chorobie, umożliwił mu kontakt z rodziną w Łodzi.Pan Andrzej opowiada: „namówiłem go, żeby mi przyniósł kopertę, kartkę i ołówek. (...) Majster się zgodził, żeby stryj na jego adres odpisał, to wszystko było w wielkiej tajemnicy. (...) Bo on by trafił do więzienia albo jeszcze gorzej, gdybywyszło na jaw, że on tutaj z więźniem ma takie konszachty." OstateczniechoryPan Andrzej ponownie trafił do Altengrabow, tym razem do szpitala. Po wyzwoleniu przez wojska amerykańskie część z jeńców podążyła na Zachód. Tylko nieliczni, w tym Andrzej, wrócili do domów. Pojechał do stryja mieszkającego w Łodzi. Tam zastał już matkę i siostrę, które przyjechały z Radomska. Ku swojemu zaskoczeniu i wzruszeniu, otrzymał od matki swój klaser ze znaczkami pocztowymi, uratowany z pożogi i zachowany w ucieczce na wyraźne przypomnienia i nalegania Wisi.
PO WOJNIE
Z warszawskiego domu pozostało niewiele. Sitkowscy nie mieli pieniędzy na odbudowę, więc musieli się zrzec praw własności do niego. Zamieszkali u krewnych w Łodzi.
Krótko po wojnie, Helena Sitkowska i Bronisława Kozak odszukały się. Obie rodziny spotkały się w Częstochowie u krewnych, u których mieszkała Bronia z córkami. Wraz z bliższymi i dalszymi krewnymi z rodzin Kozak i Landau oraz znajomymi Żydami planowały emigrację do Izraela. Marysia, która obecnie używa imienia Marion, wyjechała z Polski wraz z transportem dzieci w maju 1947 roku. Zamieszkałaa w Londynie u rodziny niemieckich Żydów, którzy byli dostawcami stali dla jej ojca przed wojną.Wisia (Hadassa) wyjechała z matką do Izraela na przełomie lat 1950/51.Marion skończyła studia historyczne w Wielkiej Brytanii, zaś Hadassa – odbyła służbę wojskową w Izraelu i wkrótce potem przeprowadziła się na stałe do Stanów Zjednoczonych.Bronisława później też opuściła Izrael i dołączyła do córki w Londynie. Los ich ciotki, Cecylii Kozak, jest nieznany. Prawdopodobnie zginęła w czasie Powstania Warszawskiego.
Przed ich wyjazdem,Bronisława i dziewczynki kilkakrotnie spotkały się z Sitkowskimi, m. in. w Łodzi, gdzie mieszkała kuzynka Kozakówien, Luba Judkiewicz, z którą Sitkowscy później zaprzyjaźnili się. Być może to właśnie ona była inicjatorką starań o nadanie im tytułu „Sprawiedliwych wśród Narodów Świata”, który otrzymali w Yad Vashem w 1995 roku. Uhonorowana została Helena Sitkowska i jej syn – Andrzej. Magda nie dostała medalu, ponieważ w czasie ukrywania była dziesięcioletnim dzieckiem.
Andrzej skończył studia ekonomiczne. Studiował w łódzkim oddziale Szkoły Głównej Handlowej. Obronił pracę magisterską na Uniwersytecie Łódzkim. W 1950 roku przeniósł się do Warszawy. W latach 80. wyjechał z kraju. Jego matka i siostra Magda mieszkały w Łodzi do końca życia.
Andrzej Sitkowski wspomina, że przez jakiś czas po wojnie nie utrzymywał stałych kontaktów z panią Bronią, Marion i Hadassą: „tutaj było niezdrowo mieć za bliskie kontakty na Zachodzie. (...) Głównie matka utrzymywała korespondencję z panią Bronią. (...) One dużo korespondowały. Po śmierci matki znalazłem całą furę listów do niej z Izraela, od pani Broni właśnie".
Po raz pierwszy pojechał w odwiedziny do Marion Kozak w 1963 roku. W latach 80. Ich kontakty urwały się, ale od około 1989 roku ponownie odnowili korespondencję. Pan Andrzej wspomina: „Można się tylko cieszyć z tego, że po takich przejściach i po tak długim czasie, że nasze kontakty są bardzo miłe, przyjacielskie. I zawsze się cieszymy, jak możemy się spotkać. I oby tak dalej było". Pan Andrzej był 2 lata temu w Londynie. Na początku tego wieku wybrali sięwspólnie w podróż śladami ukrywania się dziewczynek. Andrzej Sitkowski wspomina: „Marion chciała jakoś odtworzyć ich dzieje właśnie przed tym zanim one do nas dotarły, głównie w tym klasztorze. Nie wiem, może chciała podziękować tym siostrom? Jakąś miała taką potrzebę. No, ale nie znalazły się żadne ślady. Poza tym był ich syn – Edward – i on z kolei chciał znaleźć grób krewnych rodziny Miliband na na cmentarzu żydowskim. (...) I byliśmy tam, ja też z nimi byłem na tym cmentarzu, ale też nie znaleźliśmy tych grobów". Później okazało się, że jest tam szesnaście nagrobków z nazwiskiem Miliband. Rodzicemęża Marion, Ralpha Milibanda pochodzili z Warszawy, ale sam Ralph urodził się w Belgii, dokąd jego rodzice wyemigrowali przed wojną.Tuż przed wejściem Niemców,ojciec uciekł z Ralphem z Belgii do Anglii, ale matka z siostrą Ralpha przeżyły w Belgii okupację. Rodzina połączyła się w Anglii dopiero po wojnie.
W czasie pobytu w Polsce, Sitkowscy i Kozakówny razem oglądali budynek, który był w czasie wojny ich wspólnym domem, a teraz jest brzydko odbudowany i przebudowany. Andrzej Sitkowski dodaje: „Podjechaliśmy samochodem, wysiedli, przez płot oglądamy. Nikogo nie było, ale podjechał jakiś pan, okazało się, że właściciel. Widział, że myśmy się tak tutaj... Wypadało coś powiedzieć więcmówię:
Obecnie Hadassa jest historyczką w Nowym Jorku. Marion skończyła studia historii w London School of Economics, gdzie m. in. wykładał jej przyszły, a obecnie zmarły mąż, Ralph Miliband. Ralphzostał później profesorem politologii na Uniwersytecie w Leeds. Wykładał także w Stanach Zjednoczonych. Ich synowie, David i Edward, należą do czołowych postaci życia politycznego w Wielkiej Brytanii.
Andrzej Sitkowskiowdowiał w 1982 roku i ożenił się ponownie w 1994.Obecnie dzieli swój czas na pobyt w Niemczech, gdzie mieszka na stałez żoną Uschi, i w Grecji. Jego córka Joannazwnuczką Emilie i zięciem mieszkają w Paryżu. Córka publikuje m. in. w Polsce na temat sztuki współczesnej i kina. Sitkowskijest autorem pracy „UN Peacekeeping. Myth and Reality" opublkowanej w USA w 2006roku. W podziękowaniachtam zamieszczonych wymienia Marion Milibandi Hadassę Kozak. Aktualnie pracuje nad kolejną książką.