Rodzina Koniecznych

powiększ mapę

Audio

9 audio

Wywiad z Mieczysławem Koniecznym

Przed wojną

„Sklepy mieli. Niektórzy i gospodarki mieli. Różnie, jak kto mógł. Ale chodzi o to, o ich kulturę. Złodziejstwo, to oni nie. Oni nie złodzieje.

Prześladowania

„Tam był cmentarz. I tam, na przykład wywozili jak wysiedlali. To do kolejki. No to taki, który był starszy, to go wywozili tam, już dół był wykopany i tam strzelali. (…) zastrzelili i do dołu. Zbrodnia, zbrodnia!

„Ludzi sporo uciekło, Żydów. Uciekło. Ale znowu z powrotem, mało kto...tam gdzieś za Działoszycami jeden przechował, co ja wiedziałem o nim i tutaj na Bronowie. (…) Ale to mało przechowało ludzi, mało. Bo to groziła śmierć.

Olmerowie

 „Ich wzięliśmy na razie. A później płakali, nie chcieli wyjść. No i co pan zrobi? I my się już poddali w ten czas, bo gadam tak: nie dam nikogo na śmierć.

„My byliśmy wszyscy zorganizowani. Jakby byli sami ojcowie, nie daliby rady, nie ma mowy o tym. Trzeba było, pomagać, wszyscy.

„Mieszkaliśmy za Dzierążnią trzy kilometry, na kolonii. To leżało za Dzierążnią i tam było pięć chałup (…) mieliśmy gospodarstwo, dobre. Takie porządne. Wystarczyło na 15 ludzi, dać jeść. I żeby nie chodzić po sklepach, kupować, bo by wyśledzili ich (…). A oni nam przecież nie pomagali nic. Przecież byli skryci.

„Od dwudziestego....czterdziestego drugiego, to do wyzwolenia to było prawie trzy lata. Dwa i pół roku. No to przybyły lata. Miałem już jak oni wyszli od nas, to ja miałem 19 lat. (…)Jedni byli dwa i pół, drudzy byli mniej. Nie wszyscy tam w raz przyszli.

Kto się zajmował? A wszyscy. Siostra musiała co dwa dni chleb piec. Co dwa dni. (…) Przecież nie głodni tam byli, żeby głodowali. Ziemniaki mieli, mleko mieli. Przecież krowy były, bo gospodarka była duża. To ile chcieli, to mleka mieli. Ser mieli. A po sklepach my nie chodziliśmy wcale. Świnię się uchowało, zabiło się, to im się ugotowało, dało. Nie byli panie głodni, no!

Borys Ikowicz

Ktoś tam wypatrzył, czy coś znał ich. No i wzięli Niemcy do Działoszyc na furmankę. No, zabić. I ten Ikowicz skoczył z wozu i uciekł. (…) I strzelali za nim, ale nie trafili. (…) a on poszedł na cmentarz (…) I schował się za grób. No i przeżył. I przyszedł do nas, i opowiedział to wszystko i tak dalej. I zabili to dziecko, jego żonę. A jemu się udało.

On nas szukał, bo nie był nigdy. Tylko tam. Wiedział, że to jest tam za Marianowem. I ja jestem, tam jeden krowy poił. A on mi gadał tak: „chciałem się dowiedzieć gdzie mieszka Konieczny”. A ja mówię: ja jestem Konieczny.

Poszedłem, do stodoły go wziąłem. I mówię: przyjdą z kościoła, to będziemy rozmawiać. Ale to był Olmera szwagier. Gadałem już panu. I proszę pana i opowiedział to wszystko. Panie, a ten, co te krowy poił, to on panie, znowu takie...bo tacy byli tam niedobrzy ludzie. I gadają: „kto to był?” „A ja wiem, kto to był? Pytał mnie się on o drogę na Zogaje, mówię. No to mu pokazałem i poszedł.” A oni myśleli, że Żyd. No, że Żyd. Ludzie byli fałszywi. Byli dobrzy, ale byli fałszywi.

Aszer Rafałowicz

Ten Rafałowicz był w dołach. Miał taką kryjóweczkę. I był z żoną tylko i dwoje dzieci. I policjant szedł służbowo. Nie to żeby...tylko służbowo miał coś do załatwienia. A ona wyjrzała, panie, z tej kryjówki w dołach i myślała, że on idzie z chlebem. A on doszedł, proszę pana, i zastrzelił tę kobietę i te dzieci. A on przyszedł a tu leżą ludzie. I proszę pana , wie pan co, i płacz. Niesamowite jak płakał. I za darmo my jego przetrzymaliśmy, bo biedny. A ojciec, tatuś, mówi tak: „nie płacz, będziesz tu u mnie, z Lauferami, w kryjówce, we trzech. We troje będziecie.” A ci jeszcze byli tam w domu.

Zelig Frenkiel

to był jedynie Frenkiel znany. Frenkiel Zelig. To on był znany. I on się u nas przechował. Ale powiem panu jak się przechował. Syn się przechował, a ojciec się nie przechowało (…) My się znaliśmy.

Frenkiel miał szesnaście...chyba piętnaście lat. Ojca mu zabili. W czterdziestym, chyba trzecim. Bo on był u nas z chłopakiem.

On wyszedł, bo tam przechowywali też Żydów i on tam poszedł do nich (…) i złapali go. (…) Jak go złapali tak zginął. Ale nie wydał. My w strachu byliśmy, żeby nie wydał. Ale nie wydał

A ci drudzy, na przykład, oni już szukali miejsca. Ten Ikowicz, ten Olmer, Laufer. No i przyszli i prosili. Żebyśmy się znali tak osobiście, to nie. Tylko z tym jednym znaliśmy się. A ten jeden to ich znał wszystkich, bo z Działoszyc był. Oni wszyscy byli z Działoszyc.

Lauferowie

Laufery tak trafili: oni byli na wsi. I okradli ich. Jak ich okradli, tak wyprowadzili...wyprowadził go tam do gospodarza. I to był jego szwagier. Ale tamten był porządny. I na wieczór ich mieli zabrać. Zabrać ich, tych Lauferów, no i zastrzelić. A on im powiedział tak: słuchajcie, Idźcie ode mnie. Ja nie chcę, żebyście ode mnie poszli na śmierć. I oni przyszli do nas. Była mgła i przyszli. To było pół kilometra. No i prosili się żebyśmy ich wzięli.

Obcy

Jadę z Działoszyc końmi, a tu oddział, wyleciało chyba ze 7 ludzi. (…) A ciemno już jak jechałem. I jak jechałem, to w ten czas proszą się, żeby ich wziąć. Jesienią to było. Wiem to dobrze. No i przywiozłem do domu. Przywiozłem do domu i przenocowali się i tak dalej.

Siostra im dała mleka, chleba, wszystkiego. (…) gadają, że raniusko pójdą do lasu. No i ja mówię, weźcie sobie wszystko ze sobą co macie, bo chcieli zostawić. Ja mówię, w razie jakiejś rewizji, to by nam to przeszkadzało (…). I mieli przyjść na drugi dzień. Na drugi dzień, przyjdźcie na wieczór, to się przenocujecie. Bo my mieszkaliśmy od lasu niedaleko tak, z pół kilometra. No i nie przyszli. Nie przyszli, już się życia pozbyli. Bo by byli przyszli. A ja tam chodziłem, pytałem się...

Tajemnica

Nikt nie wiedział. Nikt. Nie wierzyło się nikomu. (…) Gdyby powiedział tak: „u Koniecznego są Żydzi”. To tamten już powiedział tamtemu, tamtemu, a trzeci poszedł i powiedział. Nie wolno było nikomu gadać. Nawet rodzonemu bratu się nie powiedziało, jakby był daleko mieszkał, bo jego żona może by zdała.

To jak ktoś przyszedł z rodziny na przykład i nocował, to o suchym prowiancie tam byli. Nie gotowało się, żeby nie widzieli. Bo powiedzieliby tak: „dla kogo tyle tu gotujesz?” Rozumie pan, co to znaczy? No, ale przyszedł z rodziny, czy obcy nocować. No to będę cię nocował, będę. Ale poszliśmy, zapowiedzieliśmy: „ciuchuśko żebyście tu byli”.

Trzeba było być ostrożnym na każdym kroku. Bo by zginęli cały dom. Rozstrzelali by Niemcy. Oni powiedzieli tak, że kto przetrzyma – kara śmierci. Przecież tak było pod Działoszycami, no to wybili całą rodzinę.

Policja była, posterunek był i dwóch Niemców na Działoszycach (…) Rewizji nie było. Tylko raz była taka Żydówka, co szyć umiała. No i ona tam się u nas zatrzymała i tam szyła. Tydzień. I przyszedł taki facet i gada: skąd to? Kto to jest? No i powiedział drugiemu. I przyjechali Niemcy za dwa dni. No i przystawili do głowy broń tatusiowi i gadają: gdzie jest? Gdzie jest? No to był i poszedł, nie ma. Proszę szukać, siostra mówi. No i nie szukali. Nie szukali.

Kryjówka

Jedną kryjówkę to my zrobiliśmy w stodole, to było jesienią. To my ziemię musieliśmy wynieść na pole, żeby nikt nie widział. I brat pojechał i pole zaorał. Porozrzucał ziemię i śladu nie ma. (…) bele takie grube, a ziemia była tyle nawalone, tam znowu taka pokrywa była też drewniana, no i wychód był w zapolu.

Nie było nic, żadnych łóżek, tylko słoma była. Słoma była, czy siano i zmieniało się. Tam było ciepło. Zimno nie było. I spali sobie a przykład, mieli kołdry i poduszkę, to sobie spali tak rzędem (…) Ubikacji nie było żadnej. Do wiadra. Do wiadra i z wiadra rano wziąć, na przykład, iść tam śniadanie zanieść i wiadro wziąć i wywalić na gnój. A jak nie to na pole. Tyle było. I rano wiadro też dać.

Zrobione było jak trzeba. (…) No, jakby była rewizja dokładna, to by znaleźli, ale nie było znane.

Dostawali wiadomości, dostawali. A tak to nic tam więcej. Oni mieli karę, to nie ma mowy o tym. Jeszcze gorzej niż w więzieniu. Bo siedź pan w dziurze. Ale na wieczór, co już ludzie nie chodzą, godzina dziesiąta, no to w ten czas, powychodzili wszyscy na powietrze. I czy zima, czy lato... No to latem, to do rana prawie, a zima, no to poszli do chlewa. Ale mieli powietrze inne.

Pieniądze

Jedni płacili, drudzy nie płacili, bo nie mieli grosza, bo byli wyczerpani. No to cóż będzie...Ale później, ale później wynagrodzili. Nie powiem, żeby się tak, o, poszli, nie ma ich. Do końca, do końca. (…) No, to za darmo by kto przechował?

Taki był tam drań, co zabili go. Polacy go zabili, partyzantka, bo zdawał. Żydów zabił no i zabili go.  (…) to on przyszedł do stodoły w nocy. (…) A pies był taki dobry, co szczekał. (…) ja wyszedłem i mówię tak; Krócek (Krócek go wołałem), bierz go, bierz go! A ten pies szczeka i patrzy do góry. A ja się odzywam i mówię: kto tam jest? Nie odzywa się. Wziąłem drabinkę (…) a on leży (…)  To przyszedł wyśledzić. O! Wyśledzić...No i już by nas nie było, jakby nie pies. To wszystko szło tak, że Pan Bóg dawał jak się należy, bo człowiek ratował.

Po wojnie

Ale oni jeszcze byli u nas, bo sobie poszli tam w Działoszycach, zrobić miejsce. I tam w  Działoszycach oni długo nie byli. (…) Pojechali do Ameryki, do Kanady i do Izraela. Wszyscy powyjeżdżali. Nie został żaden w Polsce.

Dzisiaj jakby przyszedł człowiek do mnie i powiedział, że mam śmierć. Jeden, dwa. To bym go przyjął, bo bym sobie radę dał.

Bibliografia

  • Krzysztof Banach, Wywiad z Mieczysławem Koniecznym, Młodzawy Duże 17.07.2010